Artykuł

Damian Janus

Damian Janus

„Nie mam problemów”, czyli o zaburzeniach osobowości (2)


W tym artykule przedstawiam nie omówione wcześniej rodzaje zaburzeń osobowości: osobowość typu borderline, zależną (symbiotyczną) oraz narcystyczną.

Osobowość borderline


Osobowość borderline czyli osobowość „z pogranicza”. Nazwa wywodzi się z koncepcji, że tego rodzaju struktura osobowości to jakby pogranicze pomiędzy nerwicą a psychozą. Psychoanalitycy zaobserwowali bowiem w latach 30-tych, że istnieją pacjenci, którzy wydawali się być „nerwicowi”, a w trakcie terapii ujawniali cechy o wiele głębszych zaburzeń. Z kolei psychiatrzy w szpitalach spotykali się z ludźmi, którzy pomimo epizodów psychozy potrafili funkcjonować na dość dobrym poziomie. Stąd narodził się pomysł wyodrębnienia nowego typu zaburzenia.

Nim określenie borderline „utarło się” i pojawiło jako oficjalna nazwa w podręcznikach diagnostycznych, różni klinicyści próbowali opisać i nazwać cechy, jakie prezentowali ich pacjenci. Pojawiły się takie pojęcia, jak: osobowość „jak gdyby” (ang. as-if), charakter psychotyczny, schizofrenia rzekomonerwicowa i inne. Wszystkie one odnosiły się, przynajmniej po części, do tej grupy, którą teraz określamy jako ludzi z zaburzeniami z pogranicza.

Czy jednak nazwa borderline i leżący u jej podłoża koncept „czegoś pomiędzy” (nerwicą a psychozą) są trafne? Uważam, że w bardzo ograniczonym zakresie. Chociażby dlatego, że kontinuum od nerwicy do psychozy, z zaburzeniami borderline po drodze, nie pozwala wcale interpolować cech zaburzeń z pogranicza. Owszem, w przypadku osób z zaburzeniem z pogranicza mogą występować urojenia lub halucynacje, co rzeczywiście upodabnia je do psychoz (różnica polega na tym, że stany te względnie szybko ustępują lub przeciwnie, stale towarzyszą życiu psychicznemu danej osoby, nie osiągając jednak natężenia takiego, jak np. w schizofrenii).

Jednak patrząc szerzej nie sposób sprowadzić całości struktury zarówno nerwic, psychoz, jak i tego typu zaburzeń osobowości do jednowymiarowego kontinuum. Czy jest bowiem uprawnione twierdzenie − które z tak rozumianej koncepcji „pograniczności” wynika − że w psychozach całe funkcjonowanie psychiczne jest „gorsze” niż w zaburzeniach borderline, a nerwicowiec jest psychologicznie „lepszy” od psychotyka? Z pewnością nie. Zaburzenie z pogranicza ma swoją specyfikę, która nie mieści się w schemacie „gorzej niż w nerwicy, lepiej niż w psychozie”. Moim zdaniem, w zaburzeniu tym z niektórymi cechami psychicznego funkcjonowania może być „gorzej” niż w psychozie. Poza tym wielu struktur i mechanizmów zarówno zaburzeń osobowości, jak i nerwic i psychoz w ogóle nie można porównywać w ten quasi−kwantyfikujący i wartościujący sposób, jaki robi to wspomniany model kontinuum.

Osoby borderline charakteryzują się:

  • słabym ego (czyli nie tolerują frustracji, negatywnej oceny, konieczności czekania, wymagań);
  • skłonnością do emocjonalnej labilności (od euforii po przygnębienie, płaczliwość i drażliwość);

  • skłonnością do biegunowego wartościowania relacji (dana osoba staje się w ich oczach herosem, zbawcą lub aniołem, a po niedługim czasie – potworem i prześladowcą);
  • niestabilnym obrazem siebie (swojego miejsca wśród innych, swoich wartości, celów, preferencji);
  • lękiem przed byciem porzuconym, opuszczonym, pominiętym;
  • obwinianiem innych za swoje porażki;
  • impulsywnością, wybuchowością;
  • poczuciem pustki, nudy;
  • częstym grożeniem samobójstwem lub próbami samobójczymi i samookaleczeniami.

Ludzie z osobowością typu borderline są naprawdę trudni, tak dla innych, jak i dla siebie. W przypadku tego zaburzenia chyba nie sprawdza się ogólne stwierdzenie, że w zaburzeniach osobowości cierpi jedynie otoczenie. Bez wątpienia osoby te często przeżywają stany depresyjne i ból psychiczny. Inna rzecz, że za te stany na ogół obwiniają otoczenie i wypierają się istnienia jakiś problemów w sobie. Ich bliskim więc trudno im pomóc, a nawet współczuć – tak bardzo są uciążliwi i „niewdzięczni”. Huśtawki nastrojów tych osób są tak duże i częste, że nie sposób nadążyć za ich emocjami. Z tych też powodów często zrywają psychoterapię, a przez terapeutów są uważani za bodaj najtrudniejszych pacjentów.

Osoba borderline może w jednej chwili przypominać bezwzględnego psychopatę czy narcyza, wynosząc się ponad kogoś lub go odrzucając, by zaraz potem błagać go ze łzami o uwagę i wsparcie. Będzie twierdziła, że ma doskonały nastrój i potrzebę wspólnej wycieczki, a już po chwili obrzuci swojego partnera gradem niespodziewanych żalów i stwierdzi, że z kimś takim nigdzie nie jedzie.

Ludzie z osobowością z pogranicza – co nie może dziwić – są często skłonni do uzależnień od różnego rodzaju substancji, takich jak alkohol, narkotyki, marihuana. Może bycie „na haju” zapewnia im pewien stopień wewnętrznej spójności i jednoznaczności? Na pewno jest sposobem na pozbywanie się poczucia wewnętrznej pustki.

Dla części ludzi z osobowością borderline charakterystyczne są zachowania o charakterze samookaleczania się lub podejmowane wielokrotnie tzw. próby samobójcze. Wśród samookaleczeń zdaje się dominować nacinanie sobie skóry. Jest to na pewno skomplikowane zjawisko. W jaki bowiem sposób proste nacinanie skóry może prowadzić do uspokojenia się? Dlaczego powtarza się u różnych ludzi w podobnych formach? Wiele osób relacjonuje, że już w momencie nacinania sobie np. przedramienia, gdy widzą krew i czują ból, uspokajają się. Ból fizyczny zdaje się przepędzać bóle psychiczne. Ale z pewnością jest tu coś więcej.

Osoby z omawianym typem zaburzeń charakteryzują się także ciągłym obwinianiem za swoje porażki, problemy i negatywne stany emocjonalne otoczenia, innych ludzi. Zdają się one nie przyjmować do wiadomości faktu, że to ich działania mogą prowokować takie a nie inne rekcje i konsekwencje. Osoby borderline mają swoiste zewnętrzne poczucie kontroli – to zawsze otoczenie jest winne ich aktualnemu stanowi emocjonalnemu. Zastanówmy się nad tym, co może się kryć za takim schematem funkcjonowania. W pewien sposób pozbawiają się one podmiotowości, dokonując swoistej negacji swojego psychicznego wnętrza. Wygląda to przecież tak, jak gdyby osoba taka mówiła: „Mnie nie ma, jestem tylko odpowiedzią na twoje działania”. Czyżby osoby te nie potrafiły znieść psychologicznej podmiotowości? Ich funkcjonowanie zdaje się być wynikiem lęku przed byciem niezależną jednostką, wyposażoną w indywidualne „wnętrze”, które wyznacza nasze zalety i ograniczenia, nasz własny los. Zgadza się z tym obserwacja, że ludzie ci przeżywają wielkie lęki przed porzuceniem i separacją z bliską osobą. Na różne sposoby starają się zanegować jej odrębność i autonomię, co ma ich chronić przed poczuciem, że sami stanowią autonomiczne jednostki. Jest to być może fragment psychicznego funkcjonowania bardzo bliski osobowości symbiotycznej, o której niżej (nota bene problem podmiotowości i stosunku do Innego występuje w każdym typie patologii).

Osobowość symbiotyczna


Ludzie z tego typu osobowością są niesamodzielni, zależni od drugiej osoby i pozbawieni autonomii. To jednak coś więcej niż „zwykłe” psychologiczne uzależnienie. Są oni jak gdyby psychologicznie złączeni z kimś drugim. Ich stan należy sobie wyobrażać jako rodzaj „strukturalnego wplątania” w drugą osobowość.

Z taką osobą nie sposób, na przykład, niczego ustalić, nie można uzyskać od niej żadnej wartościowej deklaracji. Na ogół będzie się ona powoływała na swoje otoczenie, będzie odsyłała do jakiegoś swojego „opiekuna” („Ja nie wiem, trzeba matki zapytać”). Można powiedzieć, że jest to ktoś ubezwłasnowolniony, a zarazem ktoś, kto sam się ciągle ubezwłasnowolnia. Rozmowa (psychologiczna) z taką osobą może doprowadzić do poczucia, że naprzeciwko nie siedzi pełna osoba, lecz jej część. Druga „część” jest gdzie indziej, w domu, przy matce, gdzieś ukryta. Osobiście zetknąłem się z takimi osobami, które były w symbiotycznym związku właśnie z matkami. Taka relacja jest najbardziej pierwotna, najbardziej prawdopodobna do zaistnienia.

Wydaje się, że niejednokrotnie postawa matek, ich sposób wychowania, zawierała działania świadomie idące w kierunku uzależnienia dziecka od siebie. Chodzi o matki, które stale stawiały się na pierwszym miejscu siebie, a dziecko było zawsze gorsze, niekompetentne, ułomne. Matki te nie starały się uczyć czegokolwiek dziecka, co najwyżej je krytykowały. Robiły wszystko za nie, pokazując mu, jakie jest nieudaczne. Nie miały wizji jego przyszłego samodzielnego życia i nie chciały się nad tym zastanawiać. Można powiedzieć, że funkcjonowały tak, jakby miały żyć tak samo długo jak dziecko, a więc żadna samodzielność nie jest mu potrzebna – one i tak zrobią zawsze co trzeba za nie. U podstaw takiego ich funkcjonowania mogły stać m. in. doświadczenia z własną matką, brak bliskości z nią, co spowodowało nieświadome dążenia do silnego, fuzyjnego związku i lęk przed jego utratą. Dziecko stało się więc zastępstwem matki. I tym się od niej różni, że można je ze sobą związać.

Osoby z tym typem zaburzeń nie mają na ogół żadnych społecznych osiągnięć. Więcej nawet, one zupełnie nie funkcjonują w otoczeniu jako jednostki. Nie ma ich. Owszem, indywidualność takich ludzi pozostaje, lecz jest głęboko ukryta. Nie przekłada się ona na samodzielność i zewnętrzną aktywność. Być może jest nawet tak, że przylgnięcie do matki jest w pewnym momencie jednym ze sposobów na ochronę własnej indywidualności i specyficznej, wewnętrznej autonomii. Bliższy kontakt z takimi osobami sugeruje bowiem, że ich uparte trwanie przy własnej niesamodzielności i braku „podmiotowości prawnej” jest – paradoksalnie - drogą do ochronienia swego wewnętrznego świata. Może się także stać rodzajem nieświadomego buntu, a nawet zemsty na matce. Bowiem niejednokrotnie matki są w końcu zmęczone pasożytniczą postawą swojego dziecka i nalegają na jego usamodzielnienie się. Ono zaś daje się wtedy mówić: „Jeszcze czego! Teraz będziesz piła to piwo, którego nawarzyłaś."

Może się wydawać sprzecznością, że ukazując kształtowanie się osobowości symbiotycznej w relacji z matką, zarazem użyłem sformułowania, że osoby te „uparcie trzymają się” swojej niesamodzielności. Otóż mamy tu do czynienia z dialektyką tworzenia się każdej struktury charakterologicznej i objawowej – to, co początkowo było narzucone, sprowokowane, wdrukowane staje się z czasem częścią ja. Osoba zaczyna bronić swego demona. A wtórnie zaczyna korzystać z jego usług. Jakby linia rozwojowa życia osiągnęła to, co w matematyce nazywa się punktem przegięcia – co było „nie moje” i niechciane, staje się moje własne i bronione. Zaczynam się z tym utożsamiać, żyć nie tylko w tym, ale także tym. W przypadku osobowości symbiotycznej niesamodzielność staje się sposobem na życie, a osoba broni się przed jakimikolwiek sugestiami o konieczności separacji od matki.

Istnienie takiego zjawiska jak osobowość symbiotyczna jest jednym z tych faktów, które każą inaczej spojrzeć na osobowość w ogóle. Jak się okazuje, struktura psychiki może mieć naturę quasi-przestrzenną. Tak jak gdyby psychika nie przebywała dokładnie tam, gdzie zwykle ją lokalizujemy, czyli np. „w tym oto człowieku” („który tu stoi” itp.). Ten „przestrzenny” model wynika z faktu, że w stosunku do omawianego tu zjawiska pojęcie „psychologicznego (czy emocjonalnego) uzależnienia” jest za słabe. Gdy bliżej wnikamy w tę sprawę zauważamy stany, które sugerują, że powiązanie z drugą osobą jest silniejsze niż prosto rozumiane „uzależnienie” od niej. Pojęcie uzależnienia nie sugeruje, że powiązanie odbywa się na głębokim poziomie, który musimy określić jako strukturalny. Stan ten nie tyle więc przypomina sytuację dwóch nierozłącznych przyjaciół, co bliźniąt syjamskich, posiadających jedno serce czy wspólną wątrobę.

Opisywana tu niesamodzielność psychiczna jest czymś więcej niż niesamodzielnością wobec zewnętrznych zadań. To również niesamodzielność w łonie samego podmiotu. To człowiek jako taki, jako psychiczny podmiot, jest powiązany z drugim (matką). Człowiek bowiem żyje nie tylko w świecie zewnętrznym, ale i wewnętrznym. Jeśli noworodek jest połączony pępowiną z matką – to po prostu tworzy z nią do pewnego stopnia całość na zewnętrznym, fizycznym poziomie. Jeśli ktoś jest powiązany z drugim psychologicznie, to tak samo tworzy z nim do pewnego stopnia jedno na poziomie wewnętrznym.

Narcyzm


„Narcyzm” to pojęcie szerokie i wieloznaczne. Termin ten stosuje się zarówno na określenie łatwo obserwowalnych zachowań, typu przesadne dbanie o własny wygląd, pyszałkowatość, egoizm, jak i w teorii „losów libido” Zygmunta Freuda, która dotyczy tego, co dzieje się z wewnętrzną energią psychiczną człowieka. Bywał utożsamiany z autoerotyzmem, czyli seksualnym uwielbieniem własnego ciała. A znany jest także wiedzy potocznej - na określenie kogoś, kto jest „zakochany w samym sobie”. Większość teorii zdaje się kłaść nacisk na emocjonalną izolację i fantazje o omnipotencji, niektóre na wagę, jaką ma dla narcyza wizerunek własny. Diagnostyczne kryteria osobowości narcystycznej zawarte w DSM–IV nie opisują bardzo swoistej struktury, którą przedstawiam poniżej, dając w zasadzie banalny obraz egoisty.

Wedle popularnego ujęcia jest to „miłość do samego siebie”, lecz stwierdzenie to mówi niewiele. Potocznie myśli się też, że narcyz to taki osobnik, który godzinami stoi przed lustrem, przesadnie dba o swój wygląd. Może to być prawdą, ale nie oddaje istoty narcyzmu. Bo narcystyczna osoba może też być brudasem w podartych spodniach. Moim zdaniem, sednem narcyzmu jest:

  • nasilona samoobserwacja;
  • koncentracja na własnym wizerunku;
  • problem z uzyskaniem stabilnej tożsamości;
  • problemy z uzyskaniem intymnych relacji oraz ze stosunkiem do innych w ogóle.

Jedną z podstawowych cech narcyzmu jest to, że człowiek stale siebie obserwuje, nie potrafi zawiesić myślenia o sobie i skoncentrować się w pełni na zewnętrzności. W relacjach międzyludzkich osoba narcystyczna próbuje obserwować siebie niejako z boku. Usilnie dąży do zobaczenia siebie i sytuacji, w której się znajduje (np. rozmowa z kimś) tak, jakby oglądał to ktoś trzeci. Tak więc psychiczna „instancja obserwująca” jest w narcyzmie szczególnie mocno rozwinięta.

Fakt tak silnej samoobserwacji ma poważny wpływ na życie. Aby to zilustrować weźmy następujący przykład: osoba wykonująca jakąś czynność nagle odrywa swoją uwagę od tej czynności i mówi „ale mi dobrze idzie”. W takiej sytuacji przestaje być w pełni zaangażowana w przebieg czynności - zamiast tego zaczyna spostrzegać „siebie-i-wykonywaną-czynność”. Ujmuje wszystko „z zewnątrz” i najczęściej w takim wypadku czynność zostaje zaburzona. U osób narcystycznych wszelkie działania są zaburzane poprzez takie odchodzenie od samej czynności (praca, kontakt z ludźmi) w refleksję nad całościową sytuacją. Największe nasilenie ten proces osiąga wtedy, gdy w pobliżu osoby narcystycznej są inni ludzie. Osoba taka zaczyna wtedy intensywnie myśleć próbując niejako „zobaczyć” jaki jej obraz mają inni. Wtedy na ogół gubi się.

Drugim najważniejszym – moim zdaniem – elementem narcyzmu jest dążenie do bycia jedynym kreatorem własnego wizerunku. Obsesją osoby narcystycznej jest to, aby ludzie nie mieli swoich własnych wizji na jej temat. Nie znosi ona myśli, że ktoś może coś o niej wiedzieć lub sądzić, co jej samej jest nieznane, lub jest sprzeczne z kreowanym wizerunkiem. Narcyz próbuje zbudować tak silny i sugestywny wizerunek siebie, aby każde inne ujęcie jego osoby musiało się pod nim ugiąć. Chce, by istniało tylko jedno spojrzenie i jeden obraz – jego spojrzenie i przez niego stworzony obraz. Bardzo natomiast obawia się niezależnych o sobie opinii. Z tego powodu osoby te tak często są natarczywe w mówieniu o sobie, bądź przeciwnie, izolują się ograniczając otoczeniu możliwość wyrobienia sobie o nich zdania.

Osoby narcystyczne próbują uniknąć niepełnych oraz jednostronnych opinii na swój temat. Obawiają się bowiem, że taka częściowa informacja lub powierzchowne spostrzeżenie spowoduje utworzenie się „nieprawdziwego” ich obrazu. Dlatego starają się tak manipulować swoim wizerunkiem, aby w każdej sytuacji przedstawić go jako pewną całość i w ten sposób zabezpieczyć go przed deformacją. Nierzadki jest u nich następujący problem: czują wielkie napięcie związane z tym, że ktoś go błędnie rozpozna lub zaszereguje. Ktoś, na przykład, denerwuje się tym, że ponieważ zamówił w restauracji warzywa z ryżem, ludzie mogą uznać go za wegetarianina. Przy czym problemem nie jest tu to, że ten ktoś nie lubi wegetarian, lecz to, że inni utworzą sobie jakiś swój własny wizerunek danej osoby. Problem jest więc zaiste czysto psychologiczny – osoba narcystyczna nie potrafi znieść takiej, a nie innej zawartości czyjegoś umysłu na swój temat!

Osoby narcystyczne mimo, że mogą być bardzo butne, skrywają w sobie poczucie niższości. Jak to możliwe i co właściwie kryje się za tym ogólnikowym przecież terminem? Precyzyjniejszym stwierdzeniem będzie, że narcyzi mają zmniejszone poczucie istnienia. Z jednej strony mogą się oni uważać niemal za bogów, z drugiej zaś – czują, jak gdyby nie byli nawet ludźmi. Ktoś inny może po prostu być, oni stale muszą się prezentować, żeby nie przestać istnieć. Dlatego w sytuacjach, w których można jedynie być, a nie daje się prezentować, czują się niepewnie (np. w różnych nowych sytuacjach, gdzie nikt ich nie zna i gdzie nie mają możliwości odpowiednio się zaprezentować). Bycie, o którym tu mowa trudno jest opisać, gdyż może dopiero narcyzm – jako sytuacja braku tego czegoś - uwidacznia ów aspekt człowieka i możliwe na tej linii problemy. Bycie możemy przyrównać do sytuacji „bycia nagim”. Gdy jesteśmy nadzy, tracimy to, co staraliśmy się wykreować poprzez ubranie. Zostajemy wydani spojrzeniu innych - w swoim byciu właśnie. Osoby narcystyczne mogą w najzwyklejszych sytuacjach czuć się podobnie, jak inni w momencie, gdy są nadzy. Czują, że czegoś im bardo brakuje, czegoś co ich stwarza dla innych.

Z tego widać, że osoby narcystyczne mają problem ze stabilnym poczuciem tożsamości. Wkładają one wiele energii w próby jej wykreowania. Jest to jednak tożsamość mocno fasadowa, oderwana od ich głębszej istoty. To ów wizerunek, o którym pisałem wyżej. Dlatego też ludzie ci żyją w poczuciu ciągłego zagrożenia utratą własnej wartości. Jeśli bowiem ich fasadowa tożsamość zostanie zachwiana, zostają wydani na pastwę poczucia niższości. Ich fasadowe ja jest bardzo zależne od otoczenia i kontekstu sytuacyjnego. Dlatego osoby takie reagują depresją na przykład na problemy w pracy, jeśli to identyfikacja z zawodem stanowiła rdzeń ich fasady. Można powiedzieć, że osoba bez tego typu zaburzeń „traci pracę”, a osoba narcystyczna traci „część siebie”. Osoby narcystyczne mogą być asertywne w sytuacjach, w których kompetencje ich fasadowego ja dobrze wpisują się w kontekst. Jednak w sytuacjach, które są niezależne od fasadowego ja są często nieśmiałe i zagubione.

Osoby narcystyczne przeżywają tak skrajną potrzebę niezależności i samostanowienia, że problemem mogą się stać dla nich sprawy, których przeciętny człowiek nawet nie zauważa. Wspominany już młody chłopiec poważnie przeżywał niechęć do matematyki, gdyż była to dziedzina, na którą nie miał żadnego wpływu, której wynikom musiał się bezwarunkowo podporządkować. Problemem było dla niego też to, że nie miał żadnego wpływu na swoje urodzenie, i z tego powodu pragnął mieć władzę nad momentem swojej śmierci, wykazując tendencje samobójcze. Inny pacjent w tym samym wieku nie mógł znieść, że „ktoś jak gdyby pisał dla niego scenariusz”, że czuje niekiedy, „jakby jakaś kobieta czy mężczyzna chcieli go kontrolować”. W ten sposób przeżywał jako nieznośny ów fakt, że u źródeł jego istnienia nie stoi on sam, a para rodziców.

W funkcjonowaniu osoby narcystycznej dostrzegamy pragnienie by, istnieć jako istota jedyna, w pełni niezależna od innych istnień. Osoba taka być może nie dochodzi do momentu jawnie wyrażanych urojeń wielkościowych, jednak w swojej fantazji nigdy nie jest w pełni człowiekiem, zawsze jest jakby kimś trochę „innym”. Osoby narcystyczne mają permanentne poczucie owej „inności”. Odczucie to bywa dla nich męczące, lecz staje się również źródłem poczucia własnej wartości i wyjątkowości. W stosunku do świata przyjmują postawę zdystansowanego widza, ograniczając równorzędne kontakty z ludźmi, którzy wydają się im odlegli i „mało realni”. Osoby narcystyczne mówią niekiedy, że czują się tak, jakby od świata oddzielała je pancerna szyba lub mur („jakbym była z innego wszechświata”, „mam wrażenie jakby byli oni wyświetlani na ekranie w kinie”). Taki obiór otaczającej rzeczywistości może powodować specyficzne poczucie „niepełnej realności” świata, co pociąga za sobą odczucia, które można określić jako solipsystyczne (wykorzystując termin filozoficzny „solipsyzm”, wskazujący doktrynę wyjaśniającą rzeczywistość w oparciu o konstatację, że to jedynie ja, podmiot wyjaśniający, istnieję, a cała reszta świata nie jest realna). Jest to biegun kompensacyjny wspomnianego mniejszego poczucia istnienia. Osoba narcystyczna oscyluje bowiem pomiędzy uczuciem własnej „nierealności”, a poczuciem, że to inni ludzie są mało „realni”.

Skąd się bierze narcyzm? Nie sposób podać wyczerpującego schematu kształtowania się tego zaburzenia, można ukazać jedynie pewne charakterystyczne momenty. Osoba narcystyczna była w dzieciństwie zmuszona do wyrzeczenia się swojej spontaniczności, swego prawdziwego „ja”. Mogła być nadmiernie krytykowana i zawstydzana, bądź wyręczana w czynnościach jako nieporadna. Również nieadekwatne chwalenie dziecka, powodujące u niego wrażenie, iż musi być doskonałe, mogło stać się czynnikiem kształtującym narcyzm. W wyniku lęku przed dezaprobatą i odrzuceniem, rozpoczęło się tworzenie fasadowego self. Dziecko zaczęło udawać, miast przeżywać, działać i uczyć się. Często osoby narcystyczne otrzymywały od swoich rodziców skryptowe przekazy typu: „masz być taki, jakim, ja chcę cię widzieć, innego nie zaakceptuję”.

Sytuacje nadmiernej krytyki ze strony rodziców powodują, że dziecko wzmaga obserwację siebie, z biegiem czasu ucząc się koncentrować na obrazie czynności oraz na własnym wizerunku. Tym samym oddala się od zaangażowania w działania oraz od afirmacji własnych, niezależnych od otoczenia potrzeb (opisane wyżej dążenie do niezależności jest skompensowane przez wielką zależność od otoczenia). W ten sposób następuje proces budowy fasadowego ja.

Mechanizmy występujące w trakcie kształtowania się tego typu charakteru można pokazać na przykładzie banalnego zachowania: idąca z kilkuletnią córką matka, witając się ze znajomą mówi do dziecka: „Powiedz pani dzień dobry”. Zalecenie matki padło - jak zwykle - na sekundę przed decyzją samego dziecka, aby się przywitać. Córka przywitała się ze znajomą matki, lecz nie były to już jej słowa, nie było to jej zachowanie. Jej spontaniczność została zgnieciona, schowała się głębiej. To, co zostało na zewnątrz było już zalążkiem narcystycznej fasady, Oczywiście to tylko model pewnego mechanizmu – nie jest tak, że sama taka sytuacja ukształtuje narcyzm u dziecka. Jednak rodzice, którzy tak robią, mogą prezentować też inne rodzaje tłamszenia spontaniczności dziecka.







Opublikowano: 2009-01-24



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu