Artykuł

Damian Janus

Damian Janus

Ofiara i oprawca w jednym, czyli rzecz o autoagresji


W tym artykule pragnę powiedzieć kilka słów na temat zachowań autoagresywnych (autodestrukcyjnych), na temat tzw. prób samobójczych, oraz odnośnie samobójstw. Temat nie jest prosty i w krótkim szkicu nie dam jego wyczerpującego obrazu. Szczególnie ostatni z problemów, a mianowicie samobójstwa, jest trudny do psychologicznej analizy. Z prostego powodu - większość osób, które powzięły poważny zamiar samobójczy ginie i dlatego mamy bardzo ograniczone możliwości poznania ich przeżyć, odczuć i motywów. Niekiedy wydaje nam się, iż je znamy, lecz to tylko uproszczenia, nie opisujące całego wewnętrznego świata osoby zdesperowanej.

Zadawanie sobie bólu i ran to czynności spotykane w różnych kulturach i religiach. Wiele rytów inicjacyjnych - które należą do podstawowych rytuałów w kulturach tradycyjnych (plemiennych) - koncentruje się na ranieniu inicjowanych oraz na procesie gojenia. W ten sposób chłopcy mają stać się mężczyznami (a więc m. in. oderwać się od matki - proszę przemyśleć to w kontekście roli separacji oraz psychopatologicznej wadze jej braku) i wojownikami. Mają także uzyskać moc. Jej widomym wyrazem jest powrót do zdrowia po zranieniu. W religii chrześcijańskiej znamy biczowników - ruch religijny, który pojawił się w XIII-wiecznych Włoszech. Jego członkowie regularnie biczowali się, co odczuwali jako drogę do przypodobania się Bogu.

Tendencje do autodestrukcji ma najpewniej wielka część populacji, a jeśli uznamy psychoanalityczną teorię o popędzie śmierci - to mamy je wszyscy. Wąsko rozumiane zachowania autodestrukcyjne dotyczą ciała. Lecz można widzieć je szerzej i wtedy mogą mieć takie cele, jak własna pozycja społeczna, opinia, powodzenie życiowe czy majątek. Popędy destrukcyjne mogą "uderzać" w różne sfery życia i różnie się przejawiać. Oczywiście najłatwiej obserwowalne są zachowania autoagresywne dotyczące ciała. Do tego typu zachowań należą chociażby tzw. "sznyty", a więc nacinanie sobie skóry, najczęściej przedramion.

Nie każde więc działanie na własną szkodę musi być tak drastyczne jak samobójstwo. Z kolei samobójstwo zapewne bywa czymś bardziej skomplikowanym, niż prosta chęć zaprzestania życia. Motywacja może być dużo bardziej rozbudowana. Zanim jednak się nad tym zastanowimy chciałbym wyróżnić tzw. próby samobójcze. Kończą się one najczęściej na oddziale toksykologii. Nazwa pochodzi oczywiście od tego, że zachowania te są uznawane za nieudane samobójstwa. Jednakże wydaje się, że są one kategorią samą w sobie. Najczęściej bowiem są to "samobójstwa", które intencjonalnie mają być "nieudane". Jedne z nich stanowią swoiste podchodzenie na skraj przepaści, a nie w pełni podjęty zamiar skończenia ze sobą. Inne są wynikiem potrzeby "wyłączenia się", ucieczki od problemów - lecz nie w śmierć, lecz po prostu gdzieś poza aktualną sytuację (np. do szpitala, pod opiekę). Podobnie, gdy ktoś regularnie podcina sobie nadgarstki, kaleczy skórę, rozdrapuje blizny - nie są to na ogół akty, których wynikiem miałaby być śmierć.

Charakterystyczne jest to, że realne samobójstwa dotyczą głównie mężczyzn, którzy zabijają się czterokrotnie częściej niż kobiety. Natomiast akty autoagresji w postaci samookaleczeń są domeną kobiet, które robią to wielokrotnie częściej niż mężczyźni.

Gdy już wyjaśnimy sobie, że jedni ludzie chcą "skończyć ze sobą", a inni jedynie się kaleczyć, robiąc niekiedy wielki szum wokół siebie, zauważamy, że sprawy nie są jednak tak proste. Musimy wziąć pod uwagę co najmniej to, że istnieje wielka liczba przypadków pośrednich. Osoby takie nie mają jednoznacznego zamiaru zakończenia życia, bądź też nieświadomie się chronią (np. wieszają się, gdy akurat cała rodzina jest w domu itp.). A jednak dokonują niekiedy czynów tak drastycznych, iż w pewnym momencie następuje zgon.

Zachowania autoagresywne można by podzielić na ukryte (pośrednie, nieświadome, mimowolne) i jawne (intencjonalne). Można też wprowadzić kontinuum autodestrukcji: tendencje autoagresywne - ukryte zachowania autoagresywne - jawne zachowania autoagresywne - próby samobójcze - samobójstwo. Jawna autodestrukcja (świadoma) ma miejsce wtedy gdy wiem, że sobie szkodzę i tego właśnie chcę. Niekiedy jednak osoba może nie zdawać sobie sprawy z autodestrukcyjności. Jest wtedy tak, jakby działał w niej jakiś chochlik, czy w - gorszym przypadku - demon, który stara się, aby powinęła jej się noga.

Zachowania autoagresywne, najczęściej w postaci prób samobójczych oraz nacinania skóry, są jednym z wiodących objawów tzw. osobowości z pogranicza, inaczej osobowości typu borderline (czym jest borderline pisałem więcej w innym artykule). Jak niemal wszystko w dziedzinie psychopatologii, również i to zaburzenie bywa różnie rozumiane, a różni diagności są skłonni odmienne grupy osób określać tym mianem. Skąd jednak takie określenie - "z pogranicza"? Chodzi o pogranicze psychozy. Najprościej mówiąc termin ten powstał na określenie ludzi, którzy mają cięższe zaburzenia od nerwicowych, gorzej radzą sobie niż większość osób zaburzonych osobowościowo, a jednak nie można o nich powiedzieć, że mają psychozę. Mogą oni też okresowo przeżywać halucynacje i stany w rodzaju urojeń. Najczęściej nie są to pełne urojenia - mówią np. w ten sposób: "ostatnio mam wrażenie, że matka dosypuje mi czegoś do jedzenia, jakiejś trucizny, nie chcę tego jeść" itp. A więc "mają wrażenie", a nie są przekonani i pewni, jak w przypadku urojenia w sensie ścisłym. Ale być może dwie inne cechy są szczególnie charakterystyczne dla tych ludzi. Chodzi mi o słabość ich ego (ja) oraz wielką labilność emocjonalną. Słabość ich ja polega na tym, że bardzo trudno jest im tolerować wszelkiego rodzaju frustracje. Trudno jest im utrzymywać w sobie stany napięcia, planować, biorąc pod uwagę odległe cele. Jeśli poczują się zranieni (co często jest bezpodstawne), nie potrafią łatwo wrócić do równowagi. W takich momentach, aby sobie pomóc mogą podejmować działania autoagresywne np. w postaci nacinania sobie żył. Najczęściej nie są to ewidentne zamachy na własne życie, a specyficzne próby wyżycia się, dojścia do równowagi. Podejmując tego rodzaju działania ludzie ci odzyskują poczucie panowania nad własnymi emocjami, uzyskują poczucie jakby psychicznego domknięcia ("wzięcia się w garść").

Bardzo specyficznym, związanym z autoagresją, zaburzeniem jest tzw. zespół Münchhausena (nazwa pochodzi od literackiego barona, mitomana i włóczęgi). Zaburzenie to dotyka w większości wypadków mężczyzn. Polega na tym, że dana osoba większość czasu spędza w szpitalach, prowokując kolejne badania i zabiegi, kolekcjonuje karty wypisowe, z dumą opowiada o swoich medycznych przeżyciach. Człowiek taki większość dorosłego życia może spędzić włócząc od szpitala do szpitala, odwiedzając coraz to inne miasta. Najczęściej jego pobytowi w kolejnym szpitalu towarzyszą najróżniejsze zmyślone opowieści o samym sobie, inaczej mówiąc ludzie ci mają problem z jednoznaczną tożsamością, którą stale ubarwiają i zmieniają. Autoagresja polega tu na tym, że człowiek taki, aby uzyskać pobyt w kolejnym szpitalu nie cofnie się przed zbędnym zabiegiem, a nawet celowym pogorszeniem swojego stanu zdrowia.

Podobne do zespołu Münchhausena jest zaburzenie, które dotyczy głównie kobiet, a do tego bardzo często pracujących w służbie zdrowia (jako lekarki, pielęgniarki, asystentki, recepcjonistki itp.). Od wyżej opisanego zespołu odróżnia je może głównie to, że nie towarzyszy mu mitomania, natrętne podróżowanie, oraz to, że... jest w nim bodaj więcej autoagresji. Kobiety te potrafią sobie bardzo zaszkodzić, aby uzyskać upragnioną hospitalizację. Wstrzykują sobie brudną wodę do krwi, piją lub wcierają w skórę żrące środki, kaleczą pochwę, aby uzyskać krwawienia. Najczęściej całymi latami leczą się na jedną chorobę, która w niepojęty dla lekarzy sposób nie chce ustąpić. Psychopatologiczna niewiedza lekarzy somatycznych oraz filozofia medycyny, nakazująca uparcie i mechanicznie koncentrować się na chorobie, a nie pacjencie jako całości, pomaga w spędzeniu wielu lat na leczeniu. Jeśli w końcu autoagresywne działania zostaną odkryte, pacjentki z oburzeniem zaprzeczają.

Istnieje także tzw. pośredni zespół Münchhausena, który polega na tym, że matka usilnie dąży do tego, aby jej dziecko było stale leczone. To bardzo przykre zaburzenie, de facto nie związane z autoagresją, lecz z agresją. Wspominam o nim z powodu podobieństwa do autoagresywnego zespołu Münchhausena. Matka (cierpiąca - proszę zauważyć nieadekwatność języka) na ten zespół celowo przedstawia lekarzom objawy dziecka, jako większe niż są w rzeczywistości, robi wszystko, aby przedłużyć jego chorobę i leczenie, oraz w sposób nieraz wyjątkowo brutalny doprowadza swoje dziecko do chorób. Może je podtruwać, przyduszać, zakażać. Z drugiej strony stale przy nim ślęczy w szpitalu, współpracuje z personelem, stara się mu wszystko zapewnić.

W kontekście tego zaburzenia pozwolę sobie na ogólniejszą refleksję. Otóż zasadą, którą wyznaję - i na której do tej pory się nie zawiodłem - jest to, że każde zaburzenie wyciąga na powierzchnię i ukazuje, w zwielokrotnionej lub karykaturalnej formie, czynniki w psychice powszechne, czyli występujące u każdego człowieka. Wobec tego, właśnie opisane zaburzenie, skoro dotyczy wyłącznie kobiet i matek, poucza nas o pewnych aspektach kobiecości i macierzyństwa. Popatrzmy co robi tak zaburzona matka. Krzywdzi swoje dziecko, a jednocześnie oddaje mu niemal cały swój czas i opiekę! Doprawdy jest to mieszanka w zasadzie niedostępna mężczyznom, dlatego nie odnotowuje się tego typu zaburzeń u ojców. Ojciec raczej albo krzywdzi, albo się opiekuje, lub też robi i jedno i drugie, ale nigdy w takim natężeniu (ogromna krzywda i wielkie poświęcenie naraz). Zaburzenie to pokazuje jakie siły "czają się" w macierzyństwie - że jest to bardzo silna relacja, bardzo archaiczna, biologiczna, niepojęta w ramach zwykłych kategorii językowych ("lubi - nie lubi", "kocha - nie kocha", itd.). Relacja, która może przybrać przedziwne formy i doprowadzić matkę do wielkiego przeinaczania faktów i wypaczania rzeczywistości. Oczywiście nie tracę z oczu faktu, iż mamy tu do czynienia z bardzo silną i w sumie nieczęstą patologią, a nie normalnym macierzyństwem. Jednak, jak już powiedziałem, owa patologia zbudowana jest z "wykrzywienia" czynników występujących ogólnie. Mówiąc w skrócie: to, że zaburzenie to dotyka matki a nie ojców, wskazuje na owe fundamentalne różnice w funkcji ojca i matki w stosunku do dziecka, które podkreślałem w innych artykułach i odnośnie innych kwestii.

Interesująca (i przerażająca) jest kwestia tzw. poszerzonego samobójstwa, gdy np. matka, czy ojciec zabija swoje dzieci, a następnie siebie lub np. mężczyzna zabija swoją partnerkę oraz siebie. Przy czym nie mówię tu o tzw. zbiorowym samobójstwie, gdzie dwie lub więcej osób decyduje się na samobójstwo w jednym miejscu i czasie. W zasadzie chodzi więc o zabójstwo i samobójstwo. Jednak w nazwie "poszerzone samobójstwo" jest pewien sens. Przypadki takie dotyczą bowiem osób połączonych więzami emocjonalnymi i pokrewieństwa, a stan psychiczny sprawcy jest najczęściej - jeśli mogę się tak wyrazić - bliższy stanowi samobójcy niż zabójcy. Co mam na myśli? Próbując to bliżej opisać powiem, że w pewien sposób traktuje on pozostałe osoby jako część siebie.

Weźmy sytuację, gdy matka zabija dwójkę swych dzieci, a następnie siebie. Zostawia przy tym list, w którym pisze, że nie mogła zapewnić ani sobie, ani dzieciom utrzymania, że - co charakterystyczne - nie chciała patrzeć na ich cierpienia, pragnęła aby nie działa się im krzywda, gdy jej zabraknie itd. Oczywiście nasza reakcja jest najczęściej taka, że nie możemy zrozumieć dlaczego nie oddała dzieci do rodziny zastępczej lub nie zostawiła ich, aby ktoś się nimi zaopiekował. Wszak zawsze lepsze to, niż śmierć. Jednak taka zdesperowana matka może myśleć inaczej. Przede wszystkim nie potrafi ona znieść separacji z dziećmi. Dziecko w jej przeżywaniu, w jakim sensie, jest częścią jej samej. Dlatego zabiera je ze sobą do grobu. Ten aspekt symbiozy z dzieckiem jest w swoim czasie konieczny dla jego rozwoju. Szczególnie w okresie niemowlęcym zapewnia dziecku optymalną sytuację emocjonalną. Ponieważ rozwój psychiki jest rzeczą niezmiernie skomplikowaną, a do jego prawidłowego przebiegu jest niezbędne silne zainteresowanie drugiej (dorosłej) istoty ludzkiej, przyroda zadbała o to, aby się ono pojawiło - skoro odczuwam kogoś jako część siebie, to czyż nie będę nim stale zaaferowany? W przypadku mężczyzn może chodzić o zabójstwo całej rodziny i samobójstwo - mężczyzna może być zaborczy w stosunku do rodziny jako całości. I tu także to, co w innych warunkach byłoby pozytywne, mianowicie odpowiedzialność za rodzinę, przyjmuje patologiczną, destrukcyjną formę.

Badania statystyczne ujawniły pewne niezmiernie spektakularne zjawisko. Nazwano je efektem Wertera (od imienia owego cierpiącego Goetheańskiego miłośnika). Otóż okazało się, że w dniach po samobójstwie jakiejś znanej osoby, wzrasta ogólna liczba samobójstw. Nic takiego? Po prostu rodzaj naśladownictwa? Być może, lecz to jeszcze nie cały efekt Wertera. Okazało się bowiem, że wzrasta również liczba wypadków śmiertelnych na drogach! Jak to wytłumaczyć? Psychologowie, którzy się tym zajmowali stwierdzili, iż w istocie wypadki te to zakamuflowane samobójstwa, spowodowane właśnie naśladownictwem. Zgadzam się z tym, lecz z pewnym ważnym zastrzeżeniem. Uważam, że nie chodzi tu o świadome samobójstwa, a o działania nieświadome. Właściwie więc nie o samobójstwa jako takie, lecz o wzrost tendencji samobójczych u ludzi. Uważam, że samobójstwo znanej osoby, nie prowokuje tej stosunkowo znacznej liczby ludzi do podjęcia zamiaru zabicia się, ale uruchamia ich autodestrukcję. A wszystko dzieje się raczej nieświadomie. Można by powiedzieć, że ci ludzie "tylko trochę" chcą popełnić samobójstwo. W tym sensie, że zaczynają działać nieświadome impulsy w postaci potrzeby kary itp. Jednak owo "trochę" wystarcza, aby zaczynali jeździć bardziej ryzykownie, nonszalancko, bez liczenia się z konsekwencjami. No i w ostatecznym, statystycznym, rozrachunku przynosi to efekt w postaci większej liczby śmiertelnych ofiar na drogach.

Zajmijmy się z kolei tymi zachowaniami, które niszczą naszą pozycję społeczną. Wiele z nich znaleźlibyśmy wśród przestępców. Dobrze pamiętam pewnego pacjenta z osobowością borderline. Był recydywistą, wiecznym manipulatorem, a do tego miał bogatą osobowość i oczywiście wielkie problemy ze sobą. Wyjątki z jego biografii - prócz tego, że stanowią przesłanki do jego potępienia - mogą też budzić współczucie. Pewnego razu włamał się do sklepu i tam zasnął na kanapie, budząc się w objęciach policji. Innym razem i w innym sklepie przebrał swoje buty na nowe, zostawiając stare. Te buty stały się śladem, który do niego doprowadził. O ile pamiętam, podobnych historii miał jeszcze kilka.

Nie ulega dla mnie wątpliwości, iż niejeden recydywista równie bardzo pożąda łatwego zysku (świadomie), co... kary za swój czyn (nieświadomie). A często nawet nie kary jako takiej, co... kontaktu z policją, prokuraturą i sądem! A jeszcze dokładniej: aby instytucje te nadały ramy jego życiu, aby były kimś w rodzaju wychowawcy, ostatecznie - zastępowały ojca, jako wyznaczającego prawa, karzącego, ale również dającego specyficzne poczucie bezpieczeństwa. Myślę, że ma to często miejsce w przypadku młodych ludzi wkraczających i - zauważmy - stale potykających się na drodze przestępstwa. Moja teza może się wydawać nieprawdopodobna, lecz ma oparcie w faktach (no i była już niezależnie formułowana). Weźmy ponownie rzeczy najprostsze, acz przeoczane. Wielu recydywistów żyje co najmniej na równi, a najczęściej bardziej życiem więziennym, niż tym za murem. Po wyjściu z odsiadki, wkrótce lądują ponownie "pod celą". Ma na to wpływ oczywiście wiele różnych czynników, jednak przystosowanie, a nawet ukryte pragnienie bycia w więzieniu nie jest niewidoczne. Przypominam sobie drobną sytuację. Dwóch młodzieńców w kajdankach wprowadzanych przez policję do gmachu sądu. Kolczyki, tatuaże. Jeden z nich mówi: "o, nowe drzwi wprawili, widzisz". To stwierdzenie to oczywiście nic wielkiego. Lecz w jego tonie nie było wcale ironii, czy czegoś w tym rodzaju. Po prostu zwracał uwagę na, tak czy inaczej... bliskie mu miejsce.

Chciałbym podkreślić jedną sprawę: sporo przestępstw jest rzeczywiście idiotycznych, chociaż nie są dokonywane przez idiotów. Wiele przestępstw jest dokonywanych przez ludzi, którzy będąc większym lub mniejszym zagrożeniem dla społeczeństwa, zarazem są ofiarami samych siebie. Ofiarami swojego wewnętrznego sabotażysty (superego, złego obiektu wewnętrznego, czy jakkolwiek byśmy to nazwali), który domaga się ich klęski. Powiedziałbym, że jedni z nich bardziej potrzebują kary jako takiej, a inni owej relacji z wymiarem sprawiedliwości, który wprowadza w ich życie potrzebną każdemu z nas jednoznaczność. Ostatecznie jednak wszystko sprowadza się do tego samego - o wiele większej destrukcji własnego życia od osiągniętych korzyści. Destrukcji nieprzypadkowej, destrukcji, która jest "zaprogramowana" w ich umysłach.

Zajmijmy się teraz nieco bliżej przyczynami autoagresji. Podstawowe pytanie jest następujące: jak to możliwe by człowiek, istota w tak znacznym stopniu kierująca się własnym interesem, był zarazem tak auto-niszczycielski, posiadał impulsy skierowane przeciw niemu samemu?!

Czy zdarzyło ci się kiedyś Czytelniku życzyć źle samemu sobie? Tak? Nie? A może nie dostrzegłeś tego, że działał w tobie twój własny wewnętrzny sabotażysta? Oczywiście każda istota ludzka, a najpewniej każdy żyjący organizm, dąży do zachowania siebie. Jest to tak dobrze znany "popęd samozachowawczy". A jednak, jak pokazuje życie i klinika, wcale nie musi być on najsilniejszy. Ściślej mówiąc to, co zawzięcie ochraniamy nie musi się pokrywać z naszym biologicznym przetrwaniem, zdrowiem itp. I bynajmniej nie mówię tutaj o tzw. "wielkich czynach", "poświęceniu dla idei" itp. Weźmy konkretny przykład. Niektóre narcystyczne osoby mogą przedkładać własny wizerunek nad swe zdrowie. Pewien siedemnastolatek niezbyt aktywnie unikał uderzeń kijem bejsbolowym, gdyż było dla niego ważne, aby nie pokazać bólu i emocji. Dlaczego? Był osobą narcystyczną i nie potrafił znieść tego, że ktoś mógłby mieć wpływ na jego stan emocjonalny. I do tego, że ludzie ci widzieliby go takim - innym, niż zwykle, nie panującym nad sobą. Można powiedzieć, że poświęcił swoje ciało dla wizerunku. A więc jego "popęd samozachowawczy" chronił raczej jakiś obraz, może jego ja-idealne, ale nie jego jako ciało i biologiczny byt!

I oto dochodzimy do sedna autoagresji i odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie: człowiek nigdy nie występuje przeciw "całemu" sobie, zawsze coś w sobie ochrania; tyle tylko, że owo "coś" może być najróżniejszym "fragmentem" jego osoby (w powyższym przykładzie to "coś" mogliśmy określić jako ja-idealne). Człowiek, który dokonuje aktów autoagresji z czymś walczy. Nieraz z całym światem. Nie może znieść tak wielu rzeczy, że atakuje sam siebie. Można to przyrównać do sytuacji, gdy chcemy się czegoś pozbyć ? odrzucamy to coś od siebie, odchodzimy w inne miejsce, myjemy ręce, ściągamy ubranie, wreszcie cali się kąpiemy. Człowiek dokonujący tzw. prób samobójczych to ktoś, kto dodatkowo zaczyna zdzierać z siebie skórę. Ma nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się czegoś definitywnie. Jakby zapomniał, że to już za daleko, że bez skóry nie można żyć.

Pamiętajmy też, iż człowiek jest stworzeniem społecznym. A autoagresja wiąże się często z jakąś formą manipulacji otoczeniem. Wiąże się z potrzebą zwrócenia na siebie uwagi. Ale człowiek jest nie tylko stworzeniem stadnym, jest też stworzeniem żyjącym w świecie symboli i wyobrażeń. Dlatego w jego przypadku jest możliwe myślenie np. o tym, co będę znaczył dla swoich bliskich... po swojej śmierci. Najczęściej takie fantazje kończą się na wyobrażaniu sobie własnego pogrzebu, lamentacji krewnych itp. Ale w desperacji możliwe jest samobójstwo. Po to, aby "realnie doświadczyć" ich żalu, poczucia straty, aby wzbudzić w nich poczucie winy, żeby sobie w końcu pomyśleli "jacy byliśmy głupi, że nie widzieliśmy jego problemów".

Mogą wchodzić w grę i inne czynniki. Osoba autoagresywna najczęściej nie potrafi znieść dorosłości i odpowiedzialności za własne życie. W głębi siebie nie może się pogodzić z tym, że "jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz", że to, co się z nią stanie zależy od niej samej. Pokażmy to tak: człowiek o zdrowej osobowości wie, że gdy dotknie pieca to się poparzy, jak wpadnie pod tramwaj, to mu utnie nogi itp. Dlatego zachowuje odpowiedni dystans od owego pieca, nie siada zbyt blisko, a gdy wstaje, uważa, aby przypadkiem nie trącić drzwiczek. Podobnie z tramwajem. Osobie autoagresywnej może być trudno pogodzić się z tymi, zdawałoby się oczywistymi, faktami. Dlatego stale trąca owe drzwiczki, jakby chciała sobie udowodnić, że nic jej się nie może stać. W tym kontekście możemy zastanowić się nad niektórymi sportami ekstremalnymi, alpinizmem itp. (bynajmniej nie dyskredytuję tych aktywności).

Nowe czynniki autoagresji odkryła metoda ustawień systemowych i jej twórca Bert Hellinger (o samej metodzie piszę w innym artykule). Ustawienia pokazują, że za różnymi formami niszczenia własnego życia może kryć się więź z wcześniejszym członkiem rodu. Może to być zarówno osoba, której nigdy nie poznaliśmy, jak też wychowujący nas rodzic. Miałem pacjentkę, u której autodestrukcja była - przynajmniej w pewnym stopniu - związana z postacią nieżyjącego, byłego męża. Mąż tej kobiety był alkoholikiem, który - jak zwykło się mówić - zapił się na śmierć. Wyglądało to w ten sposób, że po rozwodzie mąż mieszkał w osobnym pokoju, z którego prawie nie wychodził. Pacjentka co jakiś czas dawała mu pod drzwi wodę i coś do jedzenia - w ten sposób mu wciąż pomagała. Wcześniej sama rozpiła się przy mężu, lecz od czasu, gdy z nim się rozeszła, żyła w abstynencji. Pewnego dnia były mąż nie odbierał rzeczy sprzed drzwi. Po kilkunastu godzinach zapukała do niego i w odpowiedzi usłyszała dźwięki, które wzięła za przekleństwa. Nie weszła do pokoju sądząc, że mężczyzna sobie tego nie życzy. On jednak był już agonii. Na drugi dzień okazało się, że nie żyje.

Przyszła do mnie na indywidualną sesję ustawień systemowych (przy pomocy figurek zastępujących członków systemu) po tym, jak złamała abstynencję, spiła się, leżała w rowie. Bardzo wstydziła się tego, co się stało i aby się wybielić, pomówiła pewne osoby o zmuszenie do picia i gwałt ( aby to uprawdopodobnić podarła swoje majtki i zraniła się nożem). Teraz tego także się wstydziła. Sesja ustawień ujawniła jej głęboką więź z byłym mężem. Pacjentka nieświadomie chciała się do niego upodobnić, a tym samym zbliżyć, podążyć jego drogą. Czuła się współwinna jego śmierci, które to poczucie silnie stłumiła. Dawno też zanegowała więź z nim, obstając z początku przy tym, że interesuje się już tylko nowym partnerem. Więź jednak była silna, co pacjentka odkrywała coraz wyraźniej podczas sesji. Więź ta była wzmocniona posiadaniem z tym mężczyzną jedynego, kochanego dziecka.

Często z ust ludzi, którzy mieli za sobą próby samobójcze, słyszałem słowa w rodzaju: "najbardziej boję się tego, że znów mi się nie uda" itp. Oczywiście każdy logicznie myślący człowiek musi stwierdzić, że nie jest większym problemem, gdy się jest zdesperowanym, zabicie się. Człowiek nie posiada dziewięciu żywotów. Wypowiedzi takie świadczą o tym, że ludzie ci tak na prawdę mylą swoje "próby samobójcze" z realnym samobójstwem. Mówią niekiedy: "kiedy ostatni raz popełniłem samobójstwo" itp. Życie i śmierć miesza im się. Są jak dzieci, które nie wiedzą dokładnie, czym jest śmierć. I nie chcą tego wiedzieć, bo życie na krawędzi śmierci stało się ich sposobem na życie. Oczywiście niekiedy mogą zapędzić się zbyt daleko, dlatego nie należy bagatelizować ich działań. Z drugiej strony nieraz można stracić cierpliwość wobec tego rodzaju niepoprawnego stylu funkcjonowania. Jest to trudny do rozwiązania dylemat.

Zreasumujmy ten zawikłany temat. Autoagresja może być sposobem na radzenie sobie z emocjami, z bólem psychicznym, na wyładowanie agresji. Najczęściej chodzi w takich przypadkach o "cięcie się". Może być drogą do zwrócenia na siebie uwagi, a także uniknięcia trudnych sytuacji i niepodejmowania odpowiedzialności. Najczęściej są to intoksykacje (zażycie sporej dawki leków), które umożliwiają "wyłączenie się", "odpłynięcie", a zarazem zajęcie się nami przez innych. Autoagresja jest swoistym sposobem na poczucie własnej siły, drogą do iluzorycznego poczucia zwartości własnego ja. Mamy tu także do czynienia z potrzebą negowania śmiertelności, słabości i zależności człowieka. W takich przypadkach może chodzić o ponawiane próby samobójcze, w postaci intoksykacji i innych. Ukryte formy autoagresji mogą realizować nieświadomą potrzebę kary. Może tu chodzić np. o "głupie" działania przestępcze. W autoagresji człowiek najczęściej - paradoksalnie - coś próbuje ocalić. Np. za swoiście autoagresywną można by uznać kobietę, która zaniedbuje się, chodzi z tłustymi włosami i fatalnie się ubiera, jednak "robi wszystko" dla swych dzieci. W ten sposób może ona chronić swoje ja-idealne, wizerunek wspaniałej matki. Coś traci, ale coś zyskuje.







Opublikowano: 2011-01-29



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu

Zobacz więcej komentarzy