Artykuł

Małgorzata Osowiecka

Małgorzata Osowiecka

Zagubiona tożsamość w chmurze ponowoczesnego chaosu


Człowiek uwikłany w postmodernizm to niejako mussillowski "człowiek bez właściwości". A i tak każdy z nas, z racji swoich psychologicznych atrybutów, szuka dla siebie miejsca. Jednak w tym postmodernistycznym chaosie go nie znajduje. Bowiem ten świat, a wraz z nim nasza tożsamość, jest podzielony, pokawałkowany, zdezintegrowany, nieuchwytny, bezkształtny, niepewny. Przyczynia się do tego wiele czynników, a zwłaszcza: media, postępująca rewolucja technologiczna, uprzemysłowienie wszystkich aspektów życia, hiperkonsumpcja, przemianowanie charakteru międzyludzkich interakcji oraz internalizujący charakter kontroli społecznej. Ale człowiek nadal chce się określić, chce znaczyć, chce się wyodrębnić, znaleźć sens i cel. A w konsekwencji - zbudować podmiotowość. Jednak samookreślenie i stworzenie stabilnej, pozytywnej samooceny to problem człowieka naszych czasów, a dzisiejszy podmiot to podmiot przez małe "p".

Bruno Schulz (1992) w "Sklepach cynamonowych" mówi ustami swojego bohatera: "Kiedyś istniała księga..." (miał na myśli Biblię), a teraz nie ma jednego autorytetu. Brak także wyraźnych wzorców moralnych. Jest wiele światopoglądów. W miejsce stabilności wchodzi zmienność, w miejsce trwałych dążeń - kaprys, a głębi - powierzchowność. A fragmentaryczna tożsamość człowieka jest odpowiedzią na brak takiej centralnej idei. Idei, która m.in przez holocaust, wymknęła się człowiekowi modernistycznemu, wtedy jeszcze z całą swoją ciekawością świata, z rąk. Ludzie boją się powrotu jednej, ogromnej, niszczycielskiej siły, którą były totalitarne systemy II wojny światowej. Dlatego są nieufni wobec wszystkiego. Zachowawczy. Wolą tacy być. Wolą żyć bez autorytetów, żeby te wielkie osoby nie okazały się kolejnym Stalinem, czy Hitlerem.

Bezpieczeństwa nie ustala już racjonalizm. Bóg co prawda odrodził się na nowo (po tym, jak uśmiercił go Nietzsche), ale jak mówi poeta Tadeusz Różewicz: "Bóg nie umarł, lecz odszedł". Zatem jest transcendentny, gdzieś poza światem. Jest raczej tłem, niż ważną figurą, którą umielibyśmy z tego tła wyodrębnić. Więc nie racjonalizm, ani nie Bóg. Zdaniem Gellnera (2009) odpowiedzią jest postmodernizm. Tak musiało się stać, że cały zbudowany ład runął: "Cierpienie zawsze boli, ale rzadko uszlachetnia" - mówi Bauman w wywiadzie, mając na myśli wojenne zbrodnie.

W analizie człowieka ponowoczesnego to właśnie Zygmunt Bauman jest skarbnicą wiedzy, niejako inspiratorem refleksji postmodernistycznych w Polsce. Kwestionuje ciągłość i odrębność współczesnej tożsamości, zamykając ją w ramy czterech, przenikających się wzajemnie wzorców osobowych, które idealnie realizują wizję postmodernistycznego człowieka. I oto powstaje osobowość niepewna, fragmentaryczna i nieuporządkowana. To już nie spójna osobowość Pielgrzyma, który przez całe życie wytrwale dąży do jednego celu. To już nie konsekwencja w konstruowaniu siebie, ani racjonalizm. Ten "produkt" postmodernizmu to niejako zlepek czterech postaci: Spacerowicza, Gracza, Włóczęgi i Turysty, które pokrótce opiszę. Od razu rzuca się w oczy fakt, że zakres ich cech jest zbliżony. Więc czy to oznacza, że nie możemy wybrać innej drogi? Czy to determinuje nas jako ludzi, tak naprawdę bezwolnych, już dłużej niezdolnych do wyboru własnej, niepowtarzalnej egzystencji?

Spacerowicz to piewca wolności, niezależny wędrowiec, który nie zatrzymuje się nigdzie na dłużej. Nie przywiązuje się do nikogo, ani niczego. Jest anonimowym bytem, wśród innych równie anonimowych postaci, z którymi nie chce mieć nic wspólnego. I tak zaraz pójdzie w swoim kierunku. Jest niezależnym obserwatorem, a jego fantazje, tak jak i on sam, nie mają ograniczeń. Jest niewidzialny, jest pusty, jest niepoznany, tym samym całe życie pozostaje w cieniu.

Kolejnym wzorcem jest Włóczęga, który zamiast osiąść gdzieś na stałe, cały czas się wałęsa. Jego życie jest chaotyczne, a on sam kieruje się dość skąpymi wzorcami moralnymi. Marnotrawi życie, poszukując celu, którego koniec końców nie znajduje. Jak pięknie mówi Bauman (1994): "Trasa włóczęgi jest cmentarzyskiem nadziei, pokrytym nagrobkami rozczarowań". Jest kolekcjonerem, samotnym i nieuchwytnym wędrowcem. Wydawać się może, że ze swojego niezaangażowania uczynił wręcz trofeum i źródło satysfakcji.

Kolekcjonerami są także Turyści. To co różni ich od Włóczęgów to cel ich zbieractwa. Ciekawski Turysta nie ucieka od nieznośnego życia w poszukiwaniu nowości, tak jak robi to smutny Wędrowiec. On po prostu pragnie przygód. Pragnie poznać, to czego jeszcze nie doświadczył, pragnie wzbogacić swoje bytowanie. Nie robi tego z konieczności. Robi to, bo lubi być gościem. Pragnie oddalać się od codzienności i zostawiać w tyle przewidywalność, a także własny dom. Można powiedzieć przewrotnie (ale, czy nie trafnie?), że w pewnym sensie jest obywatelem świata.

Ostatni to Gracz, który gra, by zwyciężyć, nawet za cenę wyrzeczenia się istotnych wartości. Jest sprytnym ryzykantem. Jednak nigdy nie ma pewności, czy te karty, które trzyma w ręku, przyniosą mu upragnione zwycięstwo i prestiż.

Zmienność, kolekcjonowanie wrażeń, nieangażowanie się. To wszystko cechuje osobowość człowieka naszych czasów. Zatem, jak takie właściwości (pamiętajmy, że dzisiejszy człowiek nie ma przypisanego wyłącznie sobie, stałego wachlarza cech) rzutują na kontakty międzyludzkie? Rzutują znacznie. Ludzie się od siebie oddalają. Nie tylko przez rozerwanie terytorialne, mobilność i decentrację, ale też przez charakter ludzkich zachcianek, wynoszonych na piedestał. Człowiek wędrując w poszukiwaniu natychmiastowych uciech, traktuje drugą osobę przedmiotowo. Po co cierpieć w nieudanym małżeństwie przez lata, skoro można związać się z kimś na zasadzie związku nienaznaczonego cierpieniem, napięciem, wzajemnym ranieniem się i zdradą? Wielu chwali sobie takie więzi, jako prostsze i zdecydowanie bardziej satysfakcjonujące.

W założeniu, idea pure relationships polega bowiem na samych korzyściach. Taki zanik trwałych związków motywowany jest szukaniem przyjemności, a "czysta relacja" kończy się wraz z pierwszymi napięciami. Wtedy człowiek rezygnuje ze związku, który przecież był nieprzypieczętowany. To chroni przed żalem, depresją, utratą nadziei (Giddens, 2002).

Warto dodać, że dzisiejsze związki to coraz częściej związki kohabitacyjne, bezdzietne (wzrasta także liczba związków osób tej samej płci, co ma związek z relatywizmem moralnym człowieka postmodernistycznego). Celem dzisiejszych par nie jest spłodzenie potomstwa, co jeszcze bardziej oczyszcza ich relacje. Seks oddzielił się od reprodukcji (Bauman, 1994), a z przepełnionego erotyzmem, wiążącego rytuału stał się kolejnym instrumentem w służbie zaspokojenia pożądania cielesnego (to wszystko wspiera rozwój techniki i środki antykoncepcyjne, mające zapobiegać niechcianym ciążom). Seksualizm, zamiast erotyzmu, jest aspektem doskonale wpisującym się w sposób życia człowieka ponowoczesności, a takie "czyste" relacje miłosne są niestabilne i nietrwałe.

Czyste związki to ponowoczesna alternatywa dla tradycyjnego modelu rodziny. Czy rzeczywiście lepsza? Raczej nie. Brak cierpienia to może nie iluzja, co marny substytut prawdziwej satysfakcji z długofalowego związku. A taki prawdziwy związek, owszem, nierzadko dostarcza przykrości. Ale też prawdziwego szczęścia i spełnienia. Tak jest zaprogramowany każdy z nas. A ponowoczesna miłość współbieżna łamie ten ludzki motyw. Jak mówi Bauman (1996): "To co współbiegnie, może się także rozłączyć". I tak jest w rzeczy samej. Rozłącza się, a człowiek ponowoczesny zostaje sam. A pustka i głód relacji każe mu szukać kolejnej "ofiary".

Taki głód relacji często jest przyczynkiem do zawierania znajomości za pośrednictwem internetowych portali, a ich różnorodność zalewa nie tylko wirtualnych kochanków. Komputeryzacja ponowoczesności jest dość niebezpieczna dla ludzi "bez tożsamości". W każdym miejscu w sieci można być kimś innym, co wykorzystują dzisiejsi Spacerowicze i Wędrowcy. Przemierzając mile bajtów prezentują wiele twarzy, nierzadko przedstawiając tylko swoją dobrą (albo złą) stronę. Przyczyniają się tym samym do jeszcze większej fragmentaryzacji swojego, już i tak zdeformowanego, "Ja". Zdarza się, że internetowe znajomości zastępują ludziom prawdziwe życie, a życie wirtualne - już nie jest życiem w pełni. To godzi w pierwotną potrzebę relacji z innymi ludźmi, bycia obok siebie i odczuwania razem emocji. Niedługo może okazać się, że realne kontakty z innymi nie będą nam do niczego potrzebne, a głębokie przywiązanie do drugiego człowieka będzie tylko strząśniętym do podświadomości pragnieniem. Potrzeba bliskości (i duchowej i fizycznej), opieki, potrzeby afiliacyjne. To wszystko jest niezmiernie istotne dla każdej istoty społecznej. Według Baumana (1996) te potrzeby są tym głębsze, im większa jest sieć bezosobowych zależności. A ta sieć w postmodernizmie jest ogromną płachtą, przykrywającą cały świat. Nasuwa mi się na myśl znakomity przykład współczesnych interakcji z programu Wojciecha Cejrowskiego. Oto człowiek idzie kupić kawę w automacie i słyszy: "wrzuć monetę, wrzuć monetę". Człowiek już nie jest wyodrębnialną jednostką, jest raczej konsumentem niż obywatelem, jak trafnie zauważa Bauman w jednym z wywiadów. Stosunki międzyludzkie coraz częściej są podporządkowane jedynie interesom, a mimo że żyjemy w ogromnym stłoczeniu, to jednak nasze bliskie, fizyczne kontakty, pozbawione są zabarwienia emocjonalnego i są jedynie wymianą (podobnie uważa Bauman (1996), który twierdzi, że bliskość została pozbawiona "aspektu moralnego"). Taka dewaluacja międzyludzkich kontaktów w pewnym sensie zatraca istotę naszego człowieczeństwa, czyniąc nas bezradnymi, samotnymi, niespełnionymi, pustymi.

Ponowoczesność to hybryda. To wielość zmian związana z rozwojem techniki oraz szeroko pojęta globalizacja. Rozwój coraz nowszych technologii i nadprodukcja. Rozwój techniki, a także wyniesienie ludzkich zachcianek na piedestał sprawiły, że przyroda coraz bardziej się uprzemysławia. Miejsc zielonych jest coraz mniej, przez co człowiek bezustannie skazywany jest na przebywanie wśród betonowych aglomeracji. Baudrillard (1998) używa według mnie bardzo pesymistycznej metafory na określenie takiego stanu rzeczy. Mówi on, że piękno miejskie osiągane jest "drogą chirurgii obszarów zielonych". I nie ma on z pewnością na myśli chirurgii zachowawczej. A przecież człowiek to także część natury i potrzebuje oddechu rześkim powietrzem, którego jest coraz mniej. Bowiem przyroda, wcześniej czysta i nieskażona, dziś jest sferą działalności ludzkiej (tak jak i sam człowiek).

Co więcej, ilość produkowanych w ogromnych molochach artykułów konsumpcyjnych rzadko równa się ich jakości. Znudzeni kolejną zabawką elektroniczną, wyrzucamy ją na śmietnik, by zastąpić nową. Być może lepszą? Jednak nie oszukujmy się. Ponowoczesny człowiek łaknie więcej i więcej. I nudzi się wręcz natychmiastowo. A niepotrzebne rzeczy zalegają na ogromnych śmietniskach. Smutne widoki narażają na szwank nasze poczucie estetyki. I nikt mi nie powie, że to nie ma wpływu na człowieka. Człowieka zmęczonego tempem zmian. Obserwującego kataklizmy nawiedzające ziemię, mam wrażenie, jeszcze nie do końca łącząc je z własnym, rozhamowanym zachowaniem.

Co robi taki człowiek? Wpada w pułapkę ponowoczesności. Kuszony przez spektakularne centra handlowe, w których bezsensownie traci całe dnie, nie zauważa nawet upływu czasu (według Baumana (1994) takie zjawisko związane jest z "opróżnianiem treści w czasie"). Hipermarkety, parki rozrywki, weekendowe wyjazdy do egzotycznych kurortów stają się niekiedy źródłem swoistych doświadczeń życiowych. To nadaje sens (jak bardzo sztuczny!) życiu. Jednak robi to w stopniu minimalnym, roztaczając wokoło iluzję prawdziwej rzeczywistości, której jak twierdzi Baudrillard, na próżno nam szukać. Zniewolony i zdominowany przez dobra konsumpcyjne człowiek coraz bardziej zatraca swoją podmiotowość. Przeszłe idee przekształcają się w powidoki, cienie i puste ramy. Następuje spadek wartości tego, co naprawdę powinno być ważne (radości obcowania z przyrodą, prawdziwej przyjaźni i miłości). A postmodernizm zastępuje to rzeczami, których tak naprawdę nie potrzebujemy, ale których nadal łakniemy ze względu na ich chwilową, symboliczną wartość i błyszczącą otoczkę (np. zwykły samochód już nie tylko jeździ - zatraceniu ulega jego wartość użytkowa - ale przede wszystkim znaczy. Mam na myśli to, że jest nośnikiem statusu, sukcesu i mocy, jest symbolem). Według mnie chodzi o to, żeby się oszukać. Czymś przecież trzeba zatuszować te piętrzące się hałdy brudu na ulicach i duchową niepewność. A można to zrobić posiadaniem. Takie oszukiwanie się, w moim mniemaniu, wymaga demaskacji na różnych szczeblach. Weźmy na przykład architekturę postmodernistyczną. Co nas dziś zachwyca? Żelazne mosty, dworce kolejowe, hale targowe, wieże. A sztuka? Czy naprawdę uderza nas piękno puszek od coca coli, które sugeruje nam Andy Warhol jako sedno dobrego smaku w sztuce? Ponowoczesny człowiek nie ma wyboru, dlatego to musi mu się podobać. Ponowoczesność to "gra resztkami", jak zauważa Baudrillard (Nycz, 2008), co obserwujemy właśnie w sztuce. Często kopia jest ważniejsza od oryginału, a film to już przede wszystkim dodatki, aniżeli faktyczny przekaz.

Ale to, o czym mówiłam, nie dotyczy jedynie martwej materii, a w coraz bardziej niebezpiecznym stopniu także nas - ludzi. Rozwój nauki niesie za sobą konsekwencje tak samo dla ludzkości globalnie, jak i dla każdego człowieka z osobna. W świecie, w którym możliwe są wszelakie formy ulepszania własnego wyglądu przez chirurgiczne "naprawianie" niedoskonałości i inżynierii genetycznej, Giddens (2002) zauważa trafnie "narcystyczną kultywację wyglądu ciała". Ciała, które stało się narzędziem, instrumentem, wizytówką, dziełem ludzkich inżynierów. Ciało staje się przedmiotem, a częste chirurgiczno-estetyczne ingerowanie w jego istotę coraz bardziej je odczłowiecza. Ciało to igrzysko. Pole walki o zatraconą tożsamość. Jak trafnie zauważył Giddens (Bauman, 1996), nawet płeć może być "plastyczna". Ale co z duszą? Przecież dusza nie zmienia się tak szybko jak ciało. Co daje człowiekowi ponowoczesnemu taka ingerencja w istotę człowieczeństwa? Jaka interpretacja piękna każe niebrzydkiej kobiecie iść pod skalpel? Gdzie jest granica? Pewnie jest bardzo płynna, tak jak cała ponowoczesność. A co więcej, brak jednoznacznych moralnych wzorców obliguje nas do wymownego niekiedy milczenia.

Ten przejaw ponowoczesności, będący daleko idącą medyczno-technologiczną ingerencją w życie i ciało, wydaje się stawać bardzo niebezpieczny. Możliwe jest już mnożenie zarodków i transgresja genetyczna (nie mówiąc już o chirurgii i transplantologii), to kiedy przyjdzie czas na medyczne manipulowanie ludzkim umysłem i uczuciami?

W pewnym (a może znacznym?) stopniu już teraz. Przyczynia się do tego czwarta władza (i muza), czyli telewizja oraz wspomniany już internet. Bauman (1994) twierdzi, że wszyscy jesteśmy nieświadomymi aktorami w mass medialnym przedstawieniu. Baudrillard używa na tym gruncie zgrabnych metafor: "świat spektaklu" i "hiperrzeczywistość" (Nycz, 2008). Przekaz medialny jest poszatkowany, rozproszony, pulsujący, znaczenia migoczą, dźwięczą, płyną, a fikcja przeplata się z prawdą. Jest też przekazem jednostronnym. Możemy obserwować wydarzenia rozgrywające się na drugim krańcu ziemi, jednocześnie nie mając na nie najmniejszego wpływu. Tak naprawdę nigdy nie dowiemy się, czy to co działo się 11 września w WTC, było prawdziwą relacją, czy może zostało sfabrykowane. A taki przekaz może być zarówno poprawiony, jak i zdeformowany, czy też całkowicie wygenerowany w celu zawładnięcia nad podświadomością odbiorcy. Taka świadomość nie pociesza, a raczej przeraża. Jakby powiedział Ulrich Beck (Bauman, 1996), żyjemy przecież w społeczeństwie ryzyka (nie tylko ze względu na zagrożenie atakiem terrorystycznym, ale też choćby niepewność stabilizacji i zatrudnienia). Ogólnie rzecz ujmując, przekaz audiowizualny zastąpił słowo czytane, zresztą i tak już zdewaluowane, przez brak linearnej, sekwencyjnej fabuły (tożsamość ponowoczesna, której brakuje konsekwencji, może być też zatem metaforą np. powieści hipertekstowej).

Ponowoczesna tożsamość to tożsamość niepewna, bowiem cały świat jest niepewny i niekonsekwentny. Z jednej strony obserwujemy ekonomiczną rozrzutność, a z drugiej - skrajną biedę (tzw. sfery nędzy). Z jednej - jesteśmy pobudzani (wszędzie piętrzą się stosy pięknych ciasteczek), a z drugiej - hamowani (kolorowe pisma krzyczą, że otyłość jest zła). Z jednej - jesteśmy tolerancyjni, a z drugiej - tolerujemy nietolerancję. Co więcej, kontrola państwowa jest także niekonsekwentna i działa na zasadzie wzmocnień nieregularnych. Ludzie "podlegają władzy, której sami są nosicielami". (Foucault, 1998) i ulegają swoistej samokontroli, czy też "samoujarzmieniu" (Foucault, 1998). Jest to z pewnością rozwiązanie wygodne dla naszych władz. Bo jeśli kamera ma zastąpić żywego człowieka i to z o wiele lepszym skutkiem dyscyplinowania, to czemu z tego nie skorzystać? Nie zmanipulować człowieka tak, by myślał, że to on sam ma nad sobą kontrolę, kiedy tak naprawdę wszystko zostało mu narzucone, a on to tylko zinternalizował?

Dziś metafora "panoptykonu" jest nadal aktualna, mimo pewnych różnic. Mówi o tym Bauman (1996), który zauważa, że teraz wielu obserwuje pojedyncze jednostki, co dostrzegam w programach typu reality show. Człowiek nigdy nie wie, w jakim momencie jest obserwowany. Wszędzie są kamery (ulice, szkoły, budynki są objęte systemem monitorowania), a w każdym miejscu pojawienia się człowieka, zbiera się jego dane osobowe. Adresy i wyniki badań są katalogowane, a powszechnym zjawiskiem jest prowadzenie kartotek i archiwów.

W tej całym chaosie jedno jest pewne - wszyscy tęsknimy za przewidywalnością. W świecie pełnym zagrożeń i wieloznaczności pragniemy odrobiny ładu. Troszczymy się nadmiernie o higienę (wspierani chemikaliami i detergentami), by stworzyć iluzję kontroli nad życiem, w którym brakuje sensu. Dążymy do mcdonaldyzacji, by kontrolować choć niektóre sytuacje. A najbardziej prozaiczne czynności i rzeczy codziennego użytku poddajemy naukowej analizie. Tylko po to, by znaleźć jakąś racjonalną cząstkę w świecie tak bardzo wieloznacznym, że nie można już tego znieść. Wszyscy tęsknimy do "wyspy pieśni, leżącej za kłębiącym się morzem wrzasku", więc może już niebawem czeka nas jakiś radykalny zwrot. W stronę tradycji, racjonalności, jednoznaczności i złożenia zdekonstruowanej tożsamości z kawałków. A może nie ma już czego ratować, bo "istnieją już tylko falsyfikaty" (Schulz, 1992)? Czy może dojdzie do jeszcze większego upłynnienia rzeczywistości, która stanie się tak płaska, że zupełnie bezwartościowa?



    Autorka jest studentką psychologii w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Sopocie, laureatką "Konkursu o indeks" czasopisma Charaktery. Interesuje się psychologią sądową, psychologią twórczości i poznawczą. Autorka wierszy i prozy. Zajmuje się także dziennikarstwem obywatelskim, wolontariatem i polityką.



Bibliografia


  • Baudrillard J.: Ameryka, Warszawa 1998 s. 45.
  • Bauman Z.: Dwa szkice o moralności ponowoczesnej, Warszawa 1994.
  • Bauman Z.: Socjologia, Poznań 1996 s. 47-171, 214.
  • Foucault M.: Nadzorować i karać: narodziny więzienia, Warszawa 1998 s. 240-245.
  • Giddens A.: Nowoczesność i tożsamość, Warszawa 2002.
  • Gellner E.: Postmodernizm, rozum, religia, Warszawa 1997 s. 9.
  • Nowoczesność jako doświadczenie: analizy kulturoznawcze, red. Seidler-Janiszewska A., Giza B., Nycz R., Warszawa, 2008.
  • Schutz B.: Sklepy cynamonowe, Kraków 1992.
  • Sztompka P.: Socjologia: analiza społeczeństwa, Kraków 2007 s. 573-576.




Opublikowano: 2011-03-20



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu