Artykuł

Stefan Szary

Stefan Szary

"Choremu nie słów potrzeba, ale obecności". Moje spotkania w Akademii Walki z Rakiem


Zdobywanie lądów nieznanych


Było to przed wielu laty podczas studiów. Zaangażowałem się wówczas w pomoc osobom niepełnosprawnym. Wśród opiekunów powstawały przyjaźnie. Ci, którzy od dłuższego już czasu znali świat osób niepełnosprawnych, dodawali otuchy innym, którzy po pierwszych trudach chcieli się wycofać. Jedną z takich wspierających mnie osób była studentka, o której z początku niewiele wiedziałem. Mówiła o życiu i ludzkich sprawach jakoś inaczej, niż zazwyczaj się mówi. To "inaczej" miało swoje źródło. Poznałem je nie od razu, ale dużo później. Po raz pierwszy usłyszałem nazwę anemia aplastica. Po raz pierwszy wraz z nią przekroczyłem drzwi oddziału szpitalnego z napisem, który nic mi do tamtej pory nie mówił, a który od tamtej też chwili zagościł w moim życiu na dobre, odział: hematologia. Zupełnie nieznany ląd, stawał się coraz mniej obcym: ilość krwinek białych, ilość krwinek czerwonych, płytki, krew, osocze, itp.

Minęło sporo lat od tamtego okresu. Byłem za granicą. Pewnego dnia telefon. Informacja o tym, że brat jest w szpitalu. Nie ma jeszcze diagnozy, są tylko pewne podejrzenia. Powrót do Polski. Konieczny jest wynik badania szpiku kostnego. Oddział: hematologia. W pewnej porze dnia myśli są bardziej pozytywne, kilka godzin później tylko czarne połączone ze łzami. W końcu diagnoza: myelosis leukaemica acuta - białaczka. Znów ziemia nieznana, a przez to wywołująca lęk. I to okrutne w głębi serca pytanie: czy to wyrok?

Moje życie związane jest z filozofią, której nigdy nie traktowałem tylko teoretycznie. Słuchając wykładów ks. prof. Józefa Tischnera, wczytując się i rozważając teksty S?rena Kierkegaarda, Edmunda Husserla, Emmanuela Lévinasa, zawsze mam przed oczami jeden temat: refleksję o sensie ludzkiego życia. Czytając tylko książki nie znajdzie się wystarczających odpowiedzi na pytania: jaki jest sens ludzkiego istnienia? Czy cierpienie ma sens? Jaki jest sens umierania? Czym jest miłość? Potrzeba prawdziwych spotkań z drugim człowiekiem, spotkań nie tych oficjalnych, zaplanowanych i wyreżyserowanych z całkowitą dokładnością, co do najmniejszego szczegółu, ale spotkań spontanicznych, nacechowanych autentycznych otwarciem i zainteresowaniem. "Zasadniczą bowiem cechą stosunku podmiotu do podmiotu jest spontaniczność i naturalność" [1]. Fałszywym przesądem jest pogląd, że to co zwykłe i proste jest jakoby nieciekawe. Jest wręcz przeciwnie: "im bardziej coś jest codzienne, tym bardziej jest tajemnicze, im bardziej bijące w oczy i obecne, tym bardziej niejasne i nieprzeniknione" [2]. Nie ma filozofii bez spotkania z innymi. Z potrzeby spotkań z ludźmi zapukałem do drzwi poznańskiego oddziału Akademii Walki z Rakiem, przedstawiając propozycję warsztatów: filozofia dla nie-filozofów. O działalności Akademii dowiedziałem się od pielęgniarki, która pewnego razu zachęciła mnie do tego, bym właśnie tam skierował swoje kroki.

Mistrzowie, którym wiele zawdzięczam


Józef Tischner (1931-2000) i Antoni Kępiński (1918-1972)


Profesorowi Tischnerowi wdzięczny jestem między innymi za to, że wskazywał na ludzi, których myśl niesamowicie wzbogaca. Nigdy nie polecił czegoś, co byłoby niewartościowe i powodowało uczucie straconego czasu. Przeciwnie, polecone przez niego teksty, zmieniają w życiu wiele - pozwalają człowiekowi duchowo dojrzewać - także do spotkań z innymi. Tischner często zachęcał do studiowania tekstów Antoniego Kępińskiego. Znał lekarza osobiście i sam wiele mu zawdzięczał ? oryginalna koncepcja Tischnerowskiej filozofii dramatu w znacznym stopniu powstała dzięki inspiracji, jaką filozof znalazł właśnie u Kępińskiego [3]. Ale jest też innego rodzaju wdzięczność, którą Tischner odkrył po spotkaniu z bardzo już chorym prof. Kępińskim. Wspominał to wydarzenie następująco: "Ja się po prostu bałem chodzić do chorych. Bałem się, bo mi się wydawało, że ja nie umiem im nic powiedzieć. (?) Co ja mogę powiedzieć choremu? Jak ktoś nie przeżył, to lepiej niech nie gada. (?) Ale kiedy wszedłem do niego, on się tak ogromnie ucieszył - jeszcze nic nie powiedziałem, a on się już cieszył? - i powiedział: 'Bo wiesz co? Bo ty masz taką uzdrawiającą gębę'. I to mnie podbudowało na duchu, bo pomyślałem sobie, że już teraz nie muszę nic mówić, bylebym gębę pokazał, to już jakoś będzie. I muszę powiedzieć, że po tym przypadku z Kępińskim jakoś mam większą odwagę pójść do chorego. Zrozumiałem, że nie potrzebuję mówić, że temu choremu nie słów potrzeba, ale obecności. Ważne było, że przyszedłem, wziąłem za rękę, zamieniałem dwa słowa" [4].

W tym wydarzeniu uchwycony został najgłębszy sens spotkania z chorym. Zawsze istnieje różnica między człowiekiem chorym a zdrowym. Dlatego nawet relacja z lekarzem nigdy nie jest na tym samym poziomie. Ale nawet przy tej asymetryczności, przy tej różnicy poziomów tym, co najważniejsze, jest autentyczna obecność. Parafrazując słowa Kępińskiego można powiedzieć, że jednym z najważniejszych lekarstw w medycynie jest drugi człowiek. Kiedy stan mojego chorego brata był już bardzo poważny, różnych spraw do załatwienia każdego dnia było wiele: ręczniki, chustki, chusteczki, itd. Ale tym, co najważniejsze, była obecność, dlatego zmęczonym głosem dodawał: ?Usiądź teraz, później to wszystko załatwisz?. To słowo "później" - można powiedzieć - ustawiało całą hierarchię ważności spotkania.

Specyficzny charakter spotkań w Akademii Walki z Rakiem polega między innymi na tym, że każdy z uczestników, tak jak potrafi, chce dać jakoś siebie - swoją obecnością - i ten, który spotkanie prowadzi, i ten, kto ma zawsze coś do powiedzenia, jak i ktoś, komu niełatwo jest wypowiedzieć swoje myśli przed innymi. Akcent nie pada jednak na wypowiadane słowa, lecz na obecność. Terapeutyczną wartość obecności potwierdza wielu lekarzy, psychologów, filozofów, wśród nich prof. Cezary Szczylik, hematolog i onkolog, który stwierdza: "Z badań psychologicznych, przeprowadzonych na dużej grupie chorych, wynika, że ci, którzy mają wsparcie - najbliższych, psychologa, przyjaciół - wymagają mniejszej ilości środków przeciwbólowych, bo rzadziej odczuwają ból; z reguły nie borykają się też z depresją. W leczeniu raka piersi, jak to sprawdzili badacze z Kanady, kobiety spotykające się w grupach wsparcia prowadzonych przez psychologa mają większe szanse przeżycia niż pacjentki takiej pomocy pozbawione" [5]. Kryterium, do którego można się odwołać po spotkaniach w Akademii jest nie tylko ból, ile poczucie radości, sensu, "odbicia się" od myślenia o chorobie. Wśród wykładów głoszonych do studentów, jednemu z nich nadałem tytuł: Choroba jako źródło spotkania, mając świadomość tego, że wiele uwagi poświęca się przygotowaniu zawodowemu - w znaczeniu umiejętnego wykonania zabiegu itp. - zbyt mało jednak, jak przekonać się można z życia codziennego, zwraca się uwagi na praktyczne stosowanie takich wartości jak pokora, bezinteresowność, dobroć, życzliwość, itp. Kępiński, bezpośrednio w odniesieniu do zawodu psychiatry, ale pośrednio mając z pewnością na uwadze każdego człowieka, podkreśla także "zdolność zrozumienia i wczucia się w drugiego człowieka niezależnie od tego, czy człowiekiem tym będzie geniusz, czy też idiota" [6]. Nie akceptował postawy znużenia człowiekiem. Pisze prof. Zdzisław Jan Ryn, uczeń krakowskiego psychiatry: "Kępiński uważał, że psychiatrii można się nauczyć jedynie w kontakcie z chorym, w dialogu z nim. Nie potrafił zrozumieć, jak pacjent może znudzić psychiatrę. Denerwował się, gdy mówiono o kimś, że to "banalny przypadek". Kiedy studenci znużeni słuchaniem chorego prosili o spotkanie z następnym pacjentem, oburzał się: "Człowiek wam się znudził!" [7].

Podstawową metodą stosowną w leczeniu przez Kępińskiego była terapeutyczna miłość do chorych. "Człowiek stanowił dla niego wartość najwyższą i bezwzględną" [8]. Prof. Kępiński pozostawił po sobie nie tylko lektury obowiązkowe dla psychologów i lekarzy, ale coś znaczenie więcej - niekłamany przykład ukazujący właściwą postawę wobec człowieka cierpiącego i chorego. Dlatego prof. Antoni Kępiński jest mistrzem, gdyż nie tylko nauczał słowami, ale ukazał istotę medycyny własnym życiem. Kto zapodziewa humanistyczny aspekt medycyny, ten gubi zarazem to, co w niej najgłębsze. Wielu lekarzy potwierdza słowa mistrza, np. chirurg Mieczysław Wasielica, który mówi: "Nie rozmawiając z pacjentem, nie mam też szans zauważyć, że czasami nic szczególnego mu nie dolega, chce tylko pogadać albo się wyżalić. Bywa, że dolegliwości nie wynikają ze zmian patologicznych w organizmie, ale z problemów duszy. Człowiek leży w szpitalu dwa tygodnie, badamy jego układ pokarmowy właściwie na wylot, całe laboratorium zaangażowane, od wyników kolejnych badań puchnie historia choroby? I nic. Aż w pewnym momencie pacjent zaczyna opowiadać, że opuściła go żona, albo że wyleciał z pracy, albo że dziecko jest ciężko chore. O to go jednak żaden z lekarzy nie zapytał, zastawiając się, skąd te biegunki, ostre bóle brzucha i ogólnie złe samopoczucie. Tymczasem pacjent nie śpi po nocach, nie może jeść, a wiadomo przecież, że przeżycia psychiczne mają wpływ na trawienie i wydzielanie enzymów, których nadmiar szkodzi błonie śluzowej żołądka. Podczas rozmowy z pacjentem jego osobiste problemy nie mają prawa lekarzowi umknąć" [9].

Dzięki takim mistrzom jak Kępiński i Tischner otwierają się przed człowiekiem nowe horyzonty myślenia, nabywa się odwagę i zdolność do porzucania schematów, a także do podejmowania nowych wyzwań. Nie potrafię powiedzieć, ile zawdzięczam także Viktorowi Emilowi Franklowi, którego książki i to co w nich napisane, stało się dla mnie "pokarmem duszy".

Viktor Emil Frankl (1905-1997)


Człowiek jest jednością psycho-fizyczno-duchową. Pogląd ten głosił i uzasadniał wymieniony przed chwilą psychiatra i psychoterapeuta austriacki Viktor Emil Frankl. Takie podejście pozwala na uchronienie się od różnego rodzaju błędów antropologicznego redukcjonizmu. Jestem przekonany, że logo terapia stworzona przez Frankla - jest nie tylko ściśle rozumianą metodą psychoterapii, koncentrującą się na sensie życia [10], ale także pewnym 'nurtem duchowym', pozwalającym na praktyczne stosowanie filozofii, zwłaszcza filozofii egzystencji i fenomenologii egzystencjalnej, jako form terapii i autoterapii. Zgadza się to z pragnieniem Frankla, wyrażonym następującymi słowami: "Życzyłbym sobie, aby w przyszłości dzieło logoterapii było kontynuowane przez niezależne, pełne inwencji, nowatorskie i kreatywne duchy" [11]. Mówi się o ruchu logo terapeutycznym, w krąg którego wpisują się te osoby, dla których podstawowe tezy Frankla tworzą specyficzną filozoficzno-terapeutyczną atmosferę myślenia - pewien sui Genesis nurt duchowy.

Myślę, że wszystko to, co dzieje się w Akademii Walki z Rakiem, cała bogata oferta spotkań o różnorodnym charakterze - psychoonkologia, psychoterapia, filozofia, terapia poprzez taniec i ruch, warsztaty z wizażystką, warsztaty z dietetykiem, warsztaty fotograficzne, itp. - skierowana jest na obecność z drugim człowiekiem.

Viktor Emil Frankl włączając się w filozoficzny spór o człowieka uzasadniał pogląd, według którego człowiek to homo patiens - istota cierpiąca. Konsekwencje tej definicji są niezwykle istotne. Frankl wskazuje bowiem na to, że cierpienie nie przydarza się człowiekowi z zewnątrz, nie spotyka człowieka przypadkiem, jako coś, co dotyczy tylko jednych, a innych nie. Cierpienie wpisane jest w samą egzystencję każdego człowieka. Przyczyny cierpienia mogą być różne. Ale ileż to przykładów zna historia, w których - wydawać by się mogło - bardzo szczęśliwy człowiek, z powodu wewnętrznie przeżywanego nieszczęścia (cierpienia), odebrał sobie życie, czego nikt z zewnątrz nie był w stanie ani zrozumieć, ani wyjaśnić?

Dalszym następstwem rozumienia człowieka jako homo patiens jest to, że trudno w tak ujętej psychoterapii mówić o usłudze, gdzie zdrowy (niecierpiący) udziela porady choremu (cierpiącemu). W podobnym duchu wyrażał się także Kępiński: "Na ogół przyjmuje się, że oddziaływanie jest jednokierunkowe, że tylko psychiatra może działać na chorego; stanowisko takie nie wydaje się słuszne, jest sprzeczne z podstawową logiką stosunków międzyludzkich. Zresztą z własnego doświadczenia każdy psychiatra wie, ile daje mu kontakt z chorymi, jak wzbogaca jego zdolność zrozumienia innych i siebie. Dlatego tam, gdzie jeszcze płaci się za godziny psychoterapii, przy sprawiedliwym układzie stosunków ekonomicznych rachunek powinien być wystawiony przez obie strony" [12]. Niektórzy - jak pisze J. Ryn - uznają poglądy Kępińskiego za anachroniczne i utopijne [13]. Zdanie w tej sprawie każdy może wyrobić sobie sam. Faktem natomiast jest, iż "zdarzało się, że do swej prywatnej praktyki [Kępiński] po prostu dopłacał: biednym chorym dawał pieniądze na leki lub jedzenie" [14].

Kolejnym istotnym założeniem Frankla jest przekonanie o tym, że człowiek jest istotą poszukującą sensu: "logoterapia zakłada, że istnieje coś takiego, jak sens życia - sens, którego człowiek przez całe swoje życie poszukuje ? a także, że człowiek dysponuje pełną swobodą w kwestii wyboru tego, czy ów sens wypełni" [15]. Potrzeba sensu jest według niego fundamentalna. Życie z sensem pozwala człowiekowi godnie żyć, nawet gdyby obiektywne okoliczności życia były istotnie jak najbardziej niesprzyjające. Natomiast życie pozbawione świadomości sensu skutkuje różnymi formami destrukcji, w skrajnych przypadkach prowadzi do rozpaczy, a nawet samobójstwa. "Ludzie nie są przedmiotami, które istnieją jak krzesła lub stoły. Ludzie żyją, a jeśli dochodzą do wniosku, że ich życie jest zredukowane jedynie do egzystencji krzeseł i stołów, to popełniają samobójstwo" [16]. Frankl, który był więźniem czterech obozów koncentracyjnych - miejsc tragedii, rozpaczy i śmierci - upewnił się w przekonaniu, że świadomość sensu jest duchową siłą w walce z różnego rodzaju przeciwnościami losu. "Więzień, który stracił całą wiarę w przyszłość - w swoją przyszłość - był skazany na zagładę" [17]. Dlatego cała późniejsza działalność terapeutyczna Frankla skoncentrowana była wokół pojęcia logosu, rozumianego tutaj egzystencjalnie, to znaczy jako sens mojego życia. Logoterapia nie rości sobie pretensji do określania sensu drugiego człowieka. Tę pracę każdy musi wykonać w swoim życiu sam. Rolą logoterapeuty jest otwieranie perspektyw, w których ów sens może się ukazać, w nawiązaniu do Heideggera można by powiedzieć, że chodzi o to, aby razem się przygotować i wypatrzyć: prześwit sensu. Docierając do tego punktu, można wyraźnie dostrzec wartość spotkań filozoficznych w Akademii Walki z Rakiem. Filozofia nie narzuca nikomu, jak kto ma myśleć, a z drugiej strony jest otwarta na każdą propozycję wartą przemyślenia. Myśląc z innymi, próbując spojrzeć na świat z ich punktu widzenia, poznając różnorodność spojrzeń na jedną sprawę, człowiek może odkryć coś, czego wcześniej nie dostrzegał, na co nie zwracał uwagi. Jak już powiedziano, nie o to chodzi, aby wszyscy zgodnie przyjęli jeden punkt widzenia, ale o to, by - mówiąc słowami Frankla - "Człowiek poczuł się odpowiedzialny za to, co robi, kogo kocha i jak cierpi. Realizując konkretną wartość i wypełniając konkretny sens, robi to w sposób nieodwołalny" [18]. Frankl wierzył, że nie ma takiej okoliczności, w której człowiek mógłby ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że "nie ma sensu". Sens, jego zdaniem, może być przysłonięty, nieodkryty, nieznany, przez człowieka odepchnięty, ale on jest. Jedno ze spotkań dla nie-filozofów zakończyłem pytaniem, odwołując się właśnie do Frankla: sens jest czy też go nie ma? I wtedy jedna z uczestniczek powiedziała: "Jak to? Przecież nie na darmo się mówi, że 'nadzieja umiera ostatnia'".

Aby pełniej żyć


Niejeden raz byłem świadkiem sytuacji, w której "domagano się" heroizmu ze strony pacjenta. Nie dość, że musiał on toczyć walkę na wielu frontach z chorobą, to jeszcze dodatkowo musiał przyjąć na siebie rolę terapeuty bliskich, zebranych przy jego łóżku. Zamiast oni wspierać chorego, to on - chory - musiał wspierać i pocieszać ich. W bliższych relacjach z chorym, gdy część odwiedzających wyszła już z sali szpitalnej, słyszałem pełne troski i bólu pytanie: "Bardzo się martwią, co?". Co wtedy powiedzieć? Przecież on widzi i wie lepiej, niż każda moja słowna wypowiedź. Niemniej powstaje pytanie: dlaczego z taką łatwością odbieramy choremu prawo do pełni życia? Dlaczego swoim zachowaniem wytwarzamy atmosferę specyficznego smutku, przygnębienia, braku horyzontu? Dlaczego - najczęściej nieświadomie - wartościujemy życie, umieszczając życie w chorobie na poziomie życia mniej wartościowego? To samo pytanie dotyczy także różnego rodzaju niepełnosprawności (fizycznych, intelektualnych), chorób psychicznych, itp.

Raz jeszcze zacytuję Viktora Emila Frankla: "sens życia tkwi w samym życiu" [19]. Wydaje się, że intencją twórcy logoterapii było przekazanie przesłania, iż nic nie powinno zabić w człowieku miłości do życia - ani choroba, ani nawet śmierć. Trzeba też wspomnieć o tym, że myśl Viktora Emila Frankla zakładała także obszar metafizyczny, religijny - używał on wówczas pojęć: supersens lub nadsens (niem. der Über-Sinn). Prof. Józef Tischner, leżąc ciężko chory w szpitalu, napisał, że choroba to "przewrotny wynalazek szatana, którego celem ma być zabijanie miłości do życia" [20], zwątpienie w jego sens, ale są przecież ludzie, którzy pomimo choroby starają się żyć pełnią życia, rozwijają swoje pasje i realizują własne marzenia. Większość swoich książek prof. Kępiński napisał wówczas, kiedy nie mógł już z powodu choroby leczyć swoich pacjentów. "W największych cierpieniach Kępiński pisał Schizofrenię. Budzony bólami wstawał o północy, zawijał się w koc, pił kawę i do piątej, szóstej rano pisał? Miał biedaczek bardzo obolałe ręce; w klawisze mógł uderzać po rozmasowaniu palców, natomiast pióra nie mógł utrzymać" [21]. A to właśnie wtedy powstawały najważniejsze jego dzieła, o których prof. Tischner powiedział: "piękne, głębokie, mądre książki" [22].

Podczas jednego ze spotkań filozoficznych w Akademii Walki z Rakiem doszliśmy do wniosku, że trzeba mieć odwagę, aby żyć, trzeba mieć większą jeszcze odwagę do tego, aby żyć ze świadomością choroby, ale trzeba też mieć jeszcze większą odwagę do tego, aby mimo wszystko, mimo całej sytuacji, nie zrezygnować ze swoich marzeń. Marzenia są ważną częścią naszego życia - i myśli tej nie przeczytałem w dziełach filozofów, ale zawdzięczam ją filozoficznemu spotkaniu w AWzR. Przykładów takich sytuacji jest oczywiście dużo więcej. Każde spotkania wzbogaca duchowo. Czy to nie wspaniałe?

Akademia Walki z Rakiem jest miejscem, do którego przychodzą ludzie kochający życie. Choroba nie zdołała w nich zniszczyć ani świadomości sensu, ani miłości do życia. Kochają mądrość, której w życiu szukamy. Podstawowa opcja życiowa nastawiona jest na to, aby pełniej żyć. A co jest najważniejsze? W Akademii Walki z Rakiem najważniejsze są nie słowa, lecz obecność - obecność pełna znaczenia.



    Autor jest doktorem nauk humanistycznych z zakresu filozofii. Zajmuje się filozofią egzystencji, filozofią dialogu, filozofią spotkania z człowiekiem cierpiącym i chorym. Jest wykładowcą w Wyższej Szkole Edukacji i Terapii w Poznaniu. Wydał książkę "Człowiek - podmiot dramatu".

    Zobacz także: Akademia Walki z Rakiem




Opublikowano: 2011-06-24



Oceń artykuł:


Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Skomentuj artykuł