Artykuł

Włodzimierz Pańków

Transformacja społeczno-gospodarcza jako ciąg efektów perwersyjnych i przywracanie społecznej równowagi


Cele artykułu


Sądzę, że w tym krótkim tekście podsumowującym socjologiczną refleksję nad społecznymi przemianami w Polsce w okresie dwudziestolecia nazywanego bądź "postkomunizmem", bądź, bardziej ambitnie, III Rzeczpospolitą, warto zastanowić się przede wszystkim nad społeczną logiką tych przemian i sposobem ich ulokowania w ich historio-filozoficznym kontekście. Trzeba przy tym przypomnieć, że jak dotychczas dominujący punkt widzenia na te przemiany podkreśla ich celowy, racjonalny i do pewnego stopnia zaprogramowany charakter zarówno w wymiarze ekonomicznym - co wydaje się oczywiste - jak i w aspektach społecznych i politycznych. Przyjmując dopuszczalność takiej perspektywy - wprawdzie w ograniczonym zakresie - chciałbym równocześnie zaproponować nieco inne spojrzenie kładące nacisk na działania, zjawiska i procesy nieracjonalne (irracjonalne), prowadzące do pojawienia się efektów niezamierzonych, ubocznych czy wręcz perwersyjnych czyli, jak mówią Francuzi - kontr-intencjonalnych. Pojawiają się one równolegle lub równocześnie z efektami zamierzonymi albo jako ich spóźniony rezultat, będący skutkiem nakładania się różnych wymiarów przemian: ekonomicznego, społeczno-kulturowego i politycznego. Bardzo trudno jest uchwycić ilościowy aspekt tych zjawisk - choć nie jest to zupełnie niemożliwe - ale myślę, że można znaleźć ciekawe ich ilustracje związane z konkretnymi wydarzeniami, a nawet osobami czy grupami osób, które nie zawsze miały świadomość, że wywołają owe niezamierzone i niepożądane przez nie efekty.

Zresztą, używane tu przymiotniki odnoszące się do pojęcia "efekty", a więc takie jak "niepożądane", "niezamierzone" lub "kontr-intencjonalne" sugerują i implikują pojawienie się jakiegoś podmiotu, którego potrzeby, dążenia czy interesy stanowią kryterium oceny owych efektów; takimi kryteriami mogą być również jakieś abstrakcyjne potrzeby lub wymogi systemu, w ramach którego pojawiają się wspomniane efekty.

Owe podmioty czy też aktorzy społeczni lub instytucjonalni wyłaniają się często w sposób nieoczekiwany i niekontrolowany, starają się realizować swoje krótko- lub długofalowe interesy aby zaspokoić jakieś swoje potrzeby i w określony sposób zmienić rzeczywistość społeczną, polityczną czy ekonomiczną. Działają wedle swego rozeznania rzeczywistości, zawsze ograniczonego i utrudniającego - bądź wręcz uniemożliwiającego - przewidywanie skutków działań własnych i swoich partnerów. Jest to szczególnie możliwe i częste w okresie szybkich i istotnych przemian, gdy mają miejsce powszechne procesy instytucjonalizacji i dezinstytucjonalizacji, w związku z czym ludzkie działania są przypadkowe i nie zawsze przewidywalne. Używając metafory można powiedzieć, że wówczas mamy do czynienia z meczem bokserskim, w którym bierze udział wielu zawodników z opaskami na oczach. R. Boudon, powołując się na Rawlsa, mówi o takich zawodnikach, że przebywają "za zasłoną niewiedzy" [1]. Było to szczególnie prawdziwe w pierwszych miesiącach i latach transformacji, choć nie dotyczyło wszystkich zawodników w takim samym stopniu. Stosunkowo najsłabiej owa zasłona niewiedzy utrudniała decyzje i działania tym aktorom, którzy w jakimś stopniu przygotowywali przemiany systemowo-instytucjonalne, często wymieniając się doświadczeniami i projektami w skali całego tzw. obozu socjalistycznego [2]. Trzeba jednak pamiętać, że przez lata trudności ze zrozumieniem tego, co się dzieje w krajach przechodzących transformację miała ogromna większość uczestników tego procesu, nawet tych, którzy zawodowo zajmowali się badaniami naukowymi w dziedzinie nauk społecznych, gromadzeniem informacji i rozwijaniem wiedzy.

Wszystko to sprzyjało nasilaniu częstotliwości i zasięgu działania owych niezamierzonych i kontr-intencjonalnych efektów, których świadomość rzadko docierała do wpływowych uczestników zachodzących procesów i szybko postępujących przemian. W niniejszym tekście postaram się przedstawić kilka przypadków takich efektów, uwzględniając przy tym główne cechy podmiotów, które je wywołały, ciągu wydarzeń i procesów, które do nich doprowadziły oraz samej istoty tych efektów, głównie społecznych, politycznych i ekonomicznych.

Przypadek pierwszy: Robotnicy polscy - od mitycznego do realnego podmiotu i z powrotem...


Instalacja systemu komunistycznego w Polsce - kraju o przewadze ludności rolniczej - zakładała i wymagała, zgodnie z doktryną, stworzenia tzw. "klasy robotniczej", szczególnie wielkoprzemysłowej, co zostało stosunkowo szybko zrealizowane dzięki realizacji wyartykułowanego przez partię-państwo komunistyczne projektu industrializacji i urbanizacji według anachronicznych, XIX-wiecznych wzorów. Realizacja tego projektu przebiegała w warunkach ciągłego i uporczywego propagowania, twórczej, przewodniej względem innych warstw społecznych roli "klasy robotniczej" i, z trochę mniejszym nasileniem, "sojuszu robotniczo-chłopskiego".

Prowadzona propaganda opierała się na ideologicznych mitach, które miały niewiele wspólnego z rzeczywistością. Nawet w okresach robotniczych rebelii państwem rządziła komunistyczna nomenklatura, kontrolująca wszystkie źródła władzy i mechanizmy rządzenia: od monopolu fizycznego przymusu, poprzez monopol partyjno-państwowej własności i związany z nim monopol zatrudnienia, nieco osłabiony dzięki istnieniu prywatnej własności w rolnictwie, aż po monopol edukacji i informacji. Jedynie kilkunastomiesięczny okres istnienia NSZZ "Solidarność" pozwolił w pewnym stopniu osłabić te monopole i mechanizmy aby następnie, w stanie wojennym, przywrócić je ze wzmożonym natężeniem.

Ale już sam fakt powstania i funkcjonowania niezależnych związków zawodowych w komunistycznym systemie, po niemal ćwierćwieczu nieudanych prób samoorganizowania się, świadczył o skuteczności procesów upodmiotowienia polskich robotników, z tym, że proces ten nie przebiegał zgodnie z intencjami większości przedstawicieli komunistycznego aparatu partyjno-państwowego, dla którego "klasa robotnicza" miała być społeczną bazą rządzenia. Wręcz przeciwnie, zorganizowani przeciwko temu aparatowi robotnicy, choć w pewnym sensie stworzeni przez komunistyczne państwo, stali się najpierw jego groźnymi przeciwnikami, a na dłuższą metę jego grabarzami.

Oczywiście, trudno uwierzyć, że upodmiotowienie polskich robotników było głównie efektem komunistycznej edukacji i propagandy, chociaż fałszywe hasła o "państwie robotników i chłopów" były wykorzystywane instrumentalnie przez część robotników jako zaklęcia ułatwiające realizację jakichś partykularnych interesów, a także jako środki służące legitymizowaniu robotniczych buntów i wystąpień [3]. To upodmiotowienie stanowiło rezultat trwającego dziesiątki lat procesu przyswajania przez robotników, metodą prób i błędów, skutecznych sposobów agitacji, mobilizacji, koordynacji i organizowania się, strajkowania, formułowania postulatów itp., a także eliminowania takich metod działania, które stwarzały przesłanki do brutalnych represji ze strony aparatu komunistycznego państwa.

Można w skrócie powiedzieć, że kolejne fale i okresy mobilizacji robotniczej, coraz częściej zresztą z udziałem innych kategorii zawodowych, miały swoje oparcie, z jednej strony, w procesach integracji i więziach społecznych ukształtowanych w zakładach pracy, szczególnie we wielkich przedsiębiorstwach, z drugiej zaś - w procesach integracyjnych i więziach społecznych kształtujących się w społecznościach lokalnych, w miarę stabilizowania się tych ostatnich, po okresie wielkiej ruchliwości, horyzontalnej i wertykalnej, wywołanej przez wydarzenia II Wojny Światowej, w tym przez przesunięcie granic Polski na zachód, oraz powojenne procesy industrializacji i urbanizacji, których tempo zaczęło stopniowo wygasać już od połowy lat 70-tych.

Na poziomie lokalnym, a także regionalnym i ogólnonarodowym, bardzo istotnym czynnikiem integracji społecznej stawał się Kościół Katolicki, wyłonione przez niego autorytety, składające się nań diecezje i parafie. Jego strategia radzenia sobie z polską rzeczywistością i z polskimi komunistycznymi władzami stawała się z dekady na dekadę coraz bardziej świadoma i dojrzała, rosły jego zasoby, kulturowe i materialne, rosły też wpływy w lokalnych środowiskach robotniczych, które władze komunistyczne starały się za wszelką cenę przed takimi wpływami chronić; najlepszym przykładem tego procesu są losy "inwestycji religijnych" w Nowej Hucie i innych podobnych miejscowościach.

Kościół stawał się coraz bardziej aktywną stroną, a system komunistyczny, bez względu na środki, którymi dysponował, cofał się krok za krokiem. Przełomem w tym procesie - oczywiście, na korzyść Kościoła - stał się moment wyboru krakowskiego arcybiskupa, kardynała K. Wojtyły, na głowę Kościoła Katolickiego. Dla wielu robotników i pracowników Kościół stawał się oparciem w ich kosztownych i ryzykownych dążeniach i działaniach emancypacyjnych względem partyjno-państwowego pracodawcy, posługującego się w walce z pracobiorcami przemocą, kłamstwem, manipulacją i monopolem na organizowanie się. W jaskrawej postaci ujawniło się to w okresie stanu wojennego, formalnego i nieformalnego, gdy dwie kolejne pielgrzymki Jana Pawła II stały się okazją do milionowych spotkań i "policzenia się" przeciwników systemu, a liczne parafie stały się zastępczymi, względem zakładów pracy, bastionami zepchniętego do podziemia ruchu-związku "Solidarność" i innych niezależnych sił społecznych i politycznych.

Polscy robotnicy porzucając masowo podporządkowane PZPR związki zawodowe i samą tę partię, aby przejść do NSZZ "Solidarność", demonstrowali przekazanie legitymacji do reprezentowania swoich interesów tej niezależnej od partii organizacji. Uczestniczyli w ten sposób w mniej lub bardziej świadomych "wyborach", przebiegających w warunkach wysokiego ryzyka i zagrożenia ich bezpieczeństwa socjalnego, i jak pokazywała pamięć historyczna, nie tylko socjalnego. To było coś więcej niż tzw. "demokratyczne wybory", rzadko związane ze szczególnymi indywidualnymi kosztami. Odzyskiwana pamięć historyczna z okresu istnienia władzy komunistycznej nakazywała natomiast polskim robotnikom liczyć się z takimi poważnymi kosztami.

Mogło to oznaczać, że za przywódcami "Solidarności" stoi liczna, pełna determinacji choć niezbyt zdyscyplinowana "armia", wprawdzie pozbawiona walorów militarnych ale wciąż zdolna do pozyskiwania nowych sojuszników (Rychard 1987), nawet kosztem "najtwardszej" społecznej bazy władzy komunistycznej. W tej sytuacji władzy tej nie pozostawało nic innego, jak przejście do kontrofensywy, najpierw - w formie kampanii propagandowej, następnie zaś - operacji policyjno-militarnej.

Niewielu uczestników tej konfrontacji wierzyło w możliwość odzyskania przez władze, taką właśnie drogą, utraconej niemal całkowicie legitymacji, niezbędnej dla uzyskania jakiegoś politycznego konsensu dla nieuchronnych reform państwa i niezbędnej modernizacji gospodarki. Uświadomienie sobie fatalizmu tej sytuacji pozwoliło na sformułowanie przez K. Modzelewskiego, jednego z przywódców "Solidarności", w czasie ich spotkania na początku grudnia 1981 r., paradoksalnego, sarkastycznego ale, jak się okazało, trafnego proroctwa, które dla władzy mogło brzmieć jak wyzwanie: "Bój to ich będzie ostatni!".

Okazało się, że przeprowadzona bardzo sprawnie w grudniu 1981 roku operacja pod nazwą "stan wojenny" pozwoliła zneutralizować tysiące działaczy "Solidarności" i z grubsza opanować sytuację w kraju, ale równocześnie pogłębiła ona proces delegitymizacji systemu. Jak wyrażał tytuł książki pewnej pary francuskich socjologów (Th. Lowit, N. Fratellini), przed społeczeństwem polskim stanęła "naga władza", bezwstydnie popisując się swymi wątpliwymi wdziękami i wątpliwą jurnością.

Rozprawa aparatu państwa, nazywającego siebie "robotniczym" i "socjalistycznym" z masowym, autentycznie robotniczym i pracowniczym ruchem i związkiem zawodowym nie pozostawiała nikomu wątpliwości, w Polsce i za granicą, że partia nazywająca siebie "robotniczą" i "polską" przez dziesięciolecia uzurpowała sobie monopol do reprezentowania interesów polskich robotników i ogółu Polaków. Ten "bój ich ostatni", podjęty siłami wydawałoby się wszechmocnego państwa, miał w dłuższej perspektywie charakter samobójczy - wzmocnił on i pogłębił cios zadany państwu komunistycznemu przez masowy ruch robotników i pracowników. Zrozumieli to nawet niektórzy przywódcy KPZS, podejmując kilka lat później, pod kierunkiem M. Gorbaczowa, reformy, które m.in. miały zapewnić demokratyczną legitymację władzom komunistycznym w ZSRS. Dla tego "matecznika" komunizmu podjęte reformy okazały się zgubne, ale już od roku 1986 wywierały one pozytywny wpływ na sytuację w Polsce, stale rozszerzając możliwości wyboru i związane z tym szanse kształtowania przez Polaków swego przyszłego losu.

Jak się jednak okazało, nie dotyczyło to jednak wszystkich Polaków, a w szczególności polskich robotników i ich zakładowych sojuszników: techników, ekonomistów, prawników itp. kategorii pracowników zaliczanych do przemysłowej klasy średniej. Ci ostatni przyjęli na siebie główny ciężar uderzenia aparatu represyjnego komunistycznego państwa w pierwszych tygodniach i miesiącach stanu wojennego. Część z nich odeszła z zakładów pracy pod presją działań pacyfikacyjno-represyjnych, część odsiadywała wyroki za działalność podziemną, część wyemigrowała. Robotnicy byli znacznie gorzej traktowani niż inteligencja, szczególnie we wielkich skupiskach robotniczych, takich jak Górny i Dolny Śląsk, Wybrzeże, Małopolska i Podkarpacie. W miarę upływu lat 80-tych podziemne struktury "Solidarności" słabły, czemu sprzyjał fakt, że ścisłe przywództwo tego Związku coraz bardziej upolityczniało się, przekształcając go w coś w rodzaju "Frontu Jedności Narodu", którego celem miały być przemiany polityczne, których społeczną bazą - elektoratem - miały być terenowe ogniwa odrodzonego NSZZ "Solidarność".

Druga połowa lat 80-tych, a szczególnie ich końcówka, to okres słabnięcia robotniczego nurtu "Solidarności" i czas przejmowania inicjatywny przez jej ekspertów, przywódców o ambicjach politycznych i przedstawicieli hierarchii kościelnej, budujących pomosty z komunistycznym establishmentem. Staje się to coraz bardziej widoczne w czasie obrad "Okrągłego Stołu" (Kowalik 2009, str. 27) i w trakcie kampanii wyborczej przed wyborami 4 czerwca. Ludzkie, materialne, organizacyjne i finansowe środki głównie robotniczego wówczas Związku są przeznaczane na skuteczne rozegranie batalii politycznej, która, jak się okaże wkrótce, nie przyniesie efektów korzystnych dla robotników.

Procesy dezintegracji i odpodmiotowienia środowisk robotniczych zostają przyśpieszone po wprowadzeniu reformy gospodarczej, częściowo jako efekt zamierzony i pożądany, częściowo jako efekt konr-intencjonalny; niewątpliwie zamierzony i pożądany przez przedstawicieli dawnej nomenklatury i nowobogackich nie cierpiących "roboli", zaś niepożądanych z punktu widzenia milionów robotników, których poważna część staje się mniej lub bardziej trwałymi ofiarami tej prorynkowej reformy. W ciągu pierwszego dziesięciolecia po rozpoczęciu reformy robotnicy w coraz szybszym tempie schodzą ze sceny publicznej.

Niezależnie od realnych faktów i procesów utrzymuje się jednak mit ich wszechmocy, pogłębiany i utrwalany przez ich rozpaczliwe wystąpienia w obronie rzekomych "przywilejów". Nowe władze = czy to postsolidarnościowe czy postkomunistyczne - wciąż hołubiły mit o rzekomej potędze polskich robotników i ich związków zawodowych na czele z NSZZ "Solidarność". Wciąż oczekiwały strajków i ulicznych wstąpień, zaś media nagłaśniały każde takie wydarzenie, przedstawiając je jako przejawy bezsensownego oporu przed "zawsze słusznymi i racjonalnymi" reformami, podejmowanymi przez neoliberalnych reformatorów. Mit robotniczej potęgi stał się głównym motywem i powodem swoistego "rozdawnictwa", które było główną cechą tzw. polityki społecznej III Rzeczpospolitej, a która polegała na świadomym lub nieświadomym ograniczeniu poziomu zatrudnienia (o 1-2% rocznie) i zastępowaniu realnych płac różnymi formami jałmużny, takimi jak renty, przedwczesne emerytury, zasiłki dla bezrobotnych, zasiłki socjalne itp.

Efektem tej polityki, świadomym bądź niezamierzonym, było osiągnięcie, po kilkunastu latach jej prowadzenia, najniższego poziomu zatrudnienia w starej i nowej Unii Europejskiej. Wcześniej jednak pojawiły się inne niezamierzone czy nawet perwersyjne jej efekty społeczne i polityczne.

Przypadek drugi: samounicestwienie "siły przewodniej"


Kryzys i objawy rozpadu systemu komunistycznego w Polsce pojawiły się na długo przed przełomowymi przemianami z lat 1988-1990. Czynnikami rozsadzającymi społeczny porządek PRL były bunty pracowników, a szczególnie robotników, których kulminacją była rewolucja "Solidarności" z lat 1980-81. Aby ją stłumić, dotychczasowa "siła przewodnia" czy "kierownicza", tzn. Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, wprowadziła do akcji siły porządkowe, czy też formacje siłowe, a w szczególności wojsko i ZOMO, czyli Zmotoryzowane Rezerwy Milicji Obywatelskiej. Na czele akcji pacyfikacyjnej stanęli dowódcy wojskowi, którzy w coraz szerszym zakresie przejmowali funkcje partyjne i państwowe. W rezultacie ośrodki realnej władzy na wielu szczeblach przemieszczały się z poszczególnych instancji dotychczasowej monopartii do tak czy inaczej rozumianych instytucji państwowych. W tej fazie przemian następował proces autonomizacji aparatu państwowego i uwalniania go spod kontroli niegdysiejszej siły przewodniej, co niekoniecznie było zgodne z intencjami większości liderów partyjnych z okresu przygotowywania i wprowadzania tzw. stanu wojennego. Z jednej strony utrwaliło to konflikt pomiędzy różnymi ugrupowaniami obozu rządzącego, z drugiej zaś osłabiło wpływ części aparatu partyjnego na "zbrojne ramię partii" i osłabiło jego dyspozycyjność. Spora część liderów partyjnych i podległego im aparatu stała się zakładnikami resortów siłowych, które mogły - ale nie musiały - wchodzić do akcji w przypadku konfliktów społecznych. W ten sposób decyzje podjęte przez liderów rządzącej partii, na czele z Biurem Politycznym i KC PZPR, i sformalizowane w formie dekretu Rady Państwa, osłabiły władzę monopartii, a na dłuższą metę doprowadziły do jej unicestwienia.

Przypadek trzeci: klęska "Solidarności" w 1993 i 1995 r.


Radykalne i szokowe reformy gospodarcze z początków lat 90-tych przeprowadzone w Polsce pod presją wewnętrznych neoliberalnych ekspertów i przy wsparciu lokalnych autorytetów (Wałęsa, Kuroń) przyniosły upadek wielu branż przemysłowych, niekoniecznie najbardziej zacofanych (upadła np. elektronika, ale nie górnictwo czy hutnictwo), rzemiosła i drobnej wytwórczości, zagroziły rolnictwu prywatnemu i państwowemu oraz sporej części tzw. "budżetówki". W ciągu niespełna trzech lat pojawiło się ogromne, bezrobocie sięgające 20 procent, a w liczbach bezwzględnych dochodzące do 1,5-2,0 mln. osób; oznaczało to dla milionów ludzi poważne i realne zagrożenie gdyż pierwsze prognozy ekipy T. Mazowieckiego, którym zaufał elektorat wyborczy z 4 czerwca 1989 r., mówiły o 400-600 tysięcy bezrobotnych we wstępne fazie transformacji . Rzeczywiste negatywne efekty okazały się kilkakrotnie większe, a korzyści były w tamtym czasie jeszcze bardzo wątpliwe, jeśli pominąć półki sklepowe wypełnione wszelką tandetą i raczej pustawe lodówki wielu milionów gospodarstw domowych.

I choć Polacy okazywali tzw. świętą cierpliwość w obliczu wyników tych eksperymentów przeprowadzanych na żywym ciele społeczeństwa, lata 1992-93 stanowiły okres narastających napięć społecznych, których efektem, dość przypadkowym i raczej niezamierzonym było obalenie w 1993r. kolejnego rządu "solidarnościowego" dzięki działaniom członków frakcji NSZZ "Solidarność" w parlamencie. Rezultatem tego wydarzenia było rozpisanie nowych wyborów parlamentarnych, w których zwyciężyli i objęli władzę w Polsce post-komuniści. Trudno o lepszy przykład efektu niezamierzonego czy wręcz kontr-intencjonalnego, chyba że zastosujemy do jego interpretacji "spiskową teorię dziejów" z Alojzym Pietrzykiem w roli głównej.

Niejako dopełnieniem czynu Pietrzyka były słowa L. Wałęsy wypowiedziane w toku kampanii prezydenckiej, w trakcie debaty telewizyjnej, gdy powiedział on swemu rywalowi, że może mu podać nogę (na propozycję podania ręki). W rezultacie niemal cała władza, szczególnie wykonawcza, przeszła w Polsce w ręce post-komunistów.

Przypadek czwarty: dalsze klęski obozu postsolidarnościowego


Postkomuniści będąc u władzy złagodzili nieco tempo transformacji, czego najlepszym dowodem był poważny spadek poziomu bezrobocia pomiędzy 1994 a 1997 rokiem (o ok. 1 mln. osób). Równocześnie jednak postkomuniści umocnili swoją pozycję ekonomiczną, kontynuując zawłaszczanie państwa i gospodarki, które realizowali na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Obóz postsolidarnościowy potrafił to wykorzystać propagandowo i utworzywszy tzw. Akcję Wyborczą Solidarność, której rdzeniem był wciąż liczący ok. 1 mln. NSZZ "Solidarność", zdołał pokonać w wyborach parlamentarnych 1997 roku, przeprowadzonych w ustawowym terminie, obóz postkomunistyczny, choć ten ostatni nie zmniejszył liczby swoich zwolenników.

AWS utworzyła koalicję rządową z Unią Wolności czyli partią utworzoną przez środowisko, które od 1989 roku konsekwentnie realizowało neoliberalny model transformacji w gospodarce, co m.in. doprowadziło do obalenia "solidarnościowego rządu" H. Suchockiej przez parlamentarzystów reprezentujących NSZZ "Solidarność". Ta dziwna koalicja, na której czele stanęli m.in. M. Krzaklewski, L. Balcerowicz (jako wicepremier i minister finansów) i J. Buzek (jako premier), pobiła chyba rekord wśród ekip rządzących III Rzeczpospolitą jeśli chodzi o efekty niepożądane i kontr-intencjonalne z punktu widzenia pracowników, robotników i, w tym - związków zawodowych i związkowców.

Wynikało to z faktu, że nie tylko realizowała dogmatycznie i rygorystycznie, dzięki obecności w rządzie L. Balcerowicza, ściśle monetarystyczne "reformy" w gospodarce i finansach państwa, ale rozciągnęła neoliberalny model funkcjonowania gospodarki na ochronę zdrowia i system ubezpieczeń. Przeprowadziła również dość szkodliwe zmiany w systemie edukacji, a także kosztowne reformy samorządu terenowego, tworząc nie do końca uzasadniony i narzucony odgórnie szczebel powiatowy.

Koszty i inne trudne do oszacowania, a na pewno szkodliwe efekty tych "reform" ujawniają się stopniowo w okresie ostatniej dekady.

Tzw. "schładzanie" polskiej gospodarki zarządzone przez nowego-starego ministra finansów, biorące pod uwagę wyłącznie aspekty ekonomiczno-finansowe, doprowadziło bardzo szybko do obniżenia poziomu wzrostu PKB niemal do poziomu recesji oraz wzrostu bezrobocia, w okresie czteroletnich rządów "post-solidarnościowej" ekipy Buzek-Balcerowicz, o ok. 1 mln. osób. Tego wciąż trwającego spadku poziomu zatrudnienia w szeroko rozumianej polskiej gospodarce - tkwiącej w koleinach "bez-zatrudnieniowego wzrostu" (J. Hausner: 2007, str. 152) - nie udało się powstrzymać następnym ekipom rządzącym Polską, co doprowadziło w mijającej dekadzie do emigracji zarobkowej szacowanej na 2-3 mln. osób. W ten sposób z kraju wpłynął i wciąż wypływa ogromny kapitał ludzki i finansowy, tworzony i "pomnażany" dzięki wysiłkom i zasobom obywateli III Rzeczpospolitej.

Oczywiście, oceniając powyższe fakty, można przyjąć również inną perspektywę, która może ocierać się o tzw. "spiskową teorię dziejów". Chodzi o to, że być może perwersyjne efekty wywołane decyzjami podejmowanymi w okresie rządów ekipy AWS-UW mogą być uznane za perwersyjne i szkodliwe jedynie z punktu widzenia potrzeb i interesów polskich pracowników. Dzięki tym decyzjom, w pierwszej połowie dekady możliwe było powiększenie "rezerwowej armii bezrobotnych", z której czerpali tanie zasoby polscy pracodawcy, w drugiej zaś - Polska pomnożyła "rezerwową armię bezrobotnych" dla krajów "starej" UE, z której mogli czerpać tanie zasoby pracy pracodawcy i przedsiębiorcy tych krajów, sprzedając w zamian Polsce technologie wypierające z polskiego rynku pracy dalsze tysiące pracowników o względnie wysokich kwalifikacjach i małych wymaganiach.

Ogólnie biorąc jest jasne, jacy rynkowi aktorzy korzystali i korzystają na tego rodzaju wymianie. Pojawia się jednak pytanie: czy wywoływanie takich efektów powinno stanowić element misji ugrupowań odwołujących się do tradycji i etosu "Solidarności" - ruchu pracowniczego i związkowego?

Jeśli chodzi o tzw. cztery reformy, których przeprowadzeniem chlubiła się koalicja AWS-UW, a których realizacja rozpoczęła się w latach 1998-99, to ich główne rezultaty - mające często charakter efektów niezamierzonych i perwersyjnych - są następujące:

W systemie ochrony zdrowia powołano kasy chorych, których zasady działania, wbrew zapowiedziom, nie stworzyły systemu instytucjonalnego opartego na konkurencji sprzyjającej obniżaniu kosztów usług zdrowotnych, a których pracownicy byli wysoko opłacani z funduszu tworzonego ze składek płaconych na ubezpieczenie zdrowotne. Innymi słowy - stworzono możliwości określania kosztów działania tego systemu, ale nie powołano mechanizmu, który umożliwiałby dostosowanie realnych nakładów na funkcjonowanie tego systemu do potrzeb pacjentów. W rezultacie mimo wprowadzenia takiej "reformy" kolejki do szeregu usług świadczonych przez tzw. publiczną służbę zdrowia wydłużają się z każdym rokiem; bogatsi bądź zapożyczający się pacjenci korzystają w coraz większym zakresie z płatnych i drogich usług świadczonych przez prywatne zakłady zdrowotne - obecnie ich frakcja jest szacowana na 50%..

Stworzenie dodatkowej instytucji edukacyjnej - dodatkowego szczebla w drabinie promocji edukacyjnej - tzn. gimnazjum, spowodowało koncentrację młodzieży w najtrudniejszym pod względem wychowawczym wieku w tych samych klasach i szkołach oraz rozmaite związane z tym patologie. Cierpią na tym rozwiązaniu dzieci z biedniejszych rodzin, często kończąc edukację ogólną na tym właśnie szczeblu.

System ubezpieczeń społecznych, którego logika funkcjonowania oznacza zerwanie z zasadą międzypokoleniowej solidarności przyniósł już pierwsze opłakane rezultaty. Niedawny - i wciąż grożący powrotem - kryzys finansowy zdeprecjonował aktywa gromadzone w tzw. otwartych funduszach emerytalnych. Wysokie koszty funkcjonowania tych ostatnich pochłonęły znaczącą część składek emerytalnych, co wymusiło niezbędną, ale spóźnioną korektę obowiązujących marż. Pierwsze wypłaty emerytur pochodzące z tego systemu okazały się wręcz żałośnie niskie. Ostatnio pojawiło się wielu wpływowych zwolenników wycofania się z tych rozwiązań systemu, wypracowanych przez "ekspertów" pod kierownictwem znanej działaczki [4] NSZZ "Solidarność" i profesora neoliberała, a następnie bezkrytycznie przyjętych, ponad dziesięć lat temu, przez większość parlamentarną skupioną wokół związku zawodowego używającego w swojej nazwie zobowiązującego, bądź co bądź, słowa "solidarność". Trudno powiedzieć jakie będą skutki tych mentalnych zmian ale jeszcze raz słusznym okazało się powiedzenie, że "mądry Polak po szkodzie".

Stworzenie dodatkowego, tzn. powiatowego szczebla samorządu również nie sprzyja ułatwieniu życia ludzi najbiedniejszych. Przejęcie części uprawnień przez ten szczebel od władz gminnych - bo władzę zawsze przejmuje się "z dołu" - lub, co gorsza, przez szczebel wojewódzki, ogranicza dostęp tzw. prostych ludzi do samorządowych decydentów, choćby z uwagi na koszty transportu. Nie przypadkiem badania wykazały, że jeszcze kilka lat po wdrożeniu II etapu reformy samorządowej urzędy powiatowe były tzw. martwymi strukturami (Gąciarz 2004).

Ujmując sumarycznie rezultaty tych wszystkich "reform" i innych zabiegów podejmowanych przez związkowo-neoliberalną ekipę pod kierunkiem J. Buzka i L. Balcerowicza można powiedzieć, że obciążyły one dość trwale - bo na wiele lat - budżet państwa, przyniosły mało pożytku i wiele szkód, zaś bezpośrednio po jej rządach doprowadziły: w wymiarze finansowym do głębokiej dziury budżetowej, której rozmiarów do dzisiaj nie udało się ustalić, w wymiarze politycznym zaś do anihilacji koalicji, która stała za tą ekipą, i która rozpadła się w połowie kadencji parlamentarnej [5].

Elektorat wymierzył jej sprawiedliwość, umożliwiając powrót do władzy postkomunistów w wyborach parlamentarnych z 2001 roku; rok wcześniej, w trakcie wyborów prezydenckich, obdarzył po raz drugi zaufaniem wodza tej formacji i odrzucił przywódców odwołujących się do tradycji solidarnościowej; te dwa momenty sygnalizowały bliski koniec - a w każdym razie radykalne osłabienie - zarówno politycznego, jak i związkowego wymiaru "Solidarności". Dla tego drugiego wymiaru zabójczymi okazały się polityczne uwikłania NSZZ "Solidarność" i ich szkodliwe, perwersyjne efekty, o których mowa było wyżej, i za które Związek ponosił współodpowiedzialność.

Przypadek piąty: afera Rywina, czyli koniec epoki postkomunizmu


Z grubsza biorąc, epoka postkomunizmu zaczęła się w Polsce w latach 1988-91, gdy dzięki decyzjom i regulacjom wypracowanych przy Okrągłym Stole i w Sejmie nazywanym "kontraktowym" powstały warunki prawno-instytucjonalne dla formowania się politycznego kapitalizmu, w którym dotychczasowi nieformalni i raczej nielegalni "właściciele Polski Ludowej" mogli stać się legalnymi właścicielami i menedżerami odziedziczonych po tym państwie zakładów pracy, a głownie wszelkiego rodzaju przedsiębiorstw i tworzonych przy wykorzystaniu ich majątku spółek. Te procesy uwłaszczenia i konwersji posiadanych kapitałów ulegały przyśpieszeniu w okresach rządów postkomunistów i prezydentury ich przywódcy, a więc przez większość trwania III Rzeczpospolitej.

O ile na początku transformacji postkomuniści zachowywali się stosunkowo powściągliwie, zgodnie z zasadą sformułowaną przez ich sojuszników z kręgu "Gazety Wyborczej" i Unii Demokratycznej (późniejszej Unii Wolności), to w miarę umacniania się ich politycznej pozycji politycznej rozzuchwalali się i doszło do tego, że ośmielili się podjąć próbę ograniczenia ekspansji spółki "Agora", stanowiącej finansowe zaplecze tych ostatnich. Rezultatem tych działań był kontratak w wykonaniu redaktora "Gazety Wyborczej", Adama Michnika, który zdecydował się zerwać dotychczasowe dobre relacje z postkomunistami.

Efekty tej decyzji okazały się nieoczekiwane i naprawdę dokładnie sprzeczne z intencjami decydenta. Nie dość, że nastąpił upadek obozu postkomunistycznego, to do władzy w Polsce doszły ugrupowania postrzegane przez A. Michnika i jego sojuszników jako skrajnie reakcyjno-prawicowe. Czy można znaleźć lepszy przykład efektów perwersyjnych? To on tłumaczy wściekłe późniejsze ataki środowisk postkomunistycznych i "Gazety Wyborczej" na ekipę Kaczyńskich czy nawet D. Tuska. Przestały obowiązywać reguły demokratycznej gry i poprawności politycznej, należało uruchomić wszelkie dźwignie i stosować wszelkie chwyty byle tylko odstawić od władzy tych, którzy ją zdobyli działając w zgodzie z demokratycznymi procedurami. I rzeczywiście, władza została im odebrana i teraz cały wysiłek ludzi u władzy i większości mediów jest skierowany na to, by Kaczyński do niej nie wrócił, nawet gdyby walczył o nią w pełni zgodnie z demokratycznymi regułami. A niespełnieni terroryści o mentalności totalitarystów - na szczęście nieliczni - wciąż nawołują do wyrwania "ostatnich chwastów" rzekomo zagrażających "młodej polskiej demokracji"; jest to klasyczne odwrócenie uwagi zgodne z hasłem "łapać złodzieja".

Ogólny kierunek polskiej transformacji: czy w stronę społecznej równowagi?


Opisane wyżej 5 przypadków perwersyjnych efektów nie wyczerpują, oczywiście, wszystkich treści polskiej transformacji. Po pierwsze, gdyż można w niej znaleźć znacznie więcej nie tak bardzo rzucających się w oczy przypadków takich efektów jak te zasygnalizowane powyżej. Po drugie, przemiany przyniosły także efekty, o których trudno orzec, czy były one zamierzone, niezamierzone czy wręcz kontr-intencjonalne.

Zjawiskiem niewątpliwie oczywistym i coraz bardziej nasilającym się jest wzrost nierówności społecznych, które charakteryzowały również poprzedni system, szczególnie w końcowej fazie jego istnienia. Także po zmianie systemu, już w połowie poprzedniej dekady upowszechniało się przekonanie, oparte m.in. na wynikach badań socjologicznych i ekonomicznych, że efektem postkomunistycznej transformacji była względna, socjalno-ekonomiczna degradacja, szczególnie w pierwszej fazie jej realizacji, wielu kategorii i grup społecznych. Takie zjawisko nigdy nie było deklarowanym, zamierzonym celem i efektem nowej władzy czy nowego systemu. Można nawet powiedzieć, że istniały przesłanki - bardzo wprawdzie słabe, bo tylko w formie deklaracji szefa nowego, "niekomunistycznego"[6] rządu o tworzeniu "społecznej gospodarki rynkowej"- dla oczekiwania, że ci, którzy walczyli, zresztą skutecznie, z poprzednim, opresyjnym systemem co najmniej nie zostaną zdegradowani, a może nawet jakoś docenieni i wynagrodzeni. Wiele faktów podważa te przesłanki i pozwala stwierdzić, że nie zamierzano spełniać tych oczekiwań.

Niewątpliwie najbardziej przegranymi na transformacji okazali się rolnicy indywidualni, robotnicy rolni, robotnicy wykwalifikowani oraz, oczywiście, bezrobotni, która to kategoria przed 1990 rokiem praktycznie nie istniała, i której kondycja niewątpliwie stale się pogarsza, gdyż jedynie co 5-ty spośród bezrobotnych otrzymuje obecnie zasiłek, co oznacza znaczne pogorszenie w porównaniu z latami 90-tymi: a przy tym krzywa obrazująca dynamikę bezrobocia często przybliża się do poziomu, który w krajach Europy uznawany był, do czasu kryzysu, za chorobę bądź patologię.

Bardzo silna degradacja materialna była udziałem rolników indywidualnych, co się zresztą wyraziło we wpływach i sile mobilizującej związku zawodowego i partii "Samoobrona", która w swoich działaniach mogła także wykorzystywać dość silnie zdegradowanych robotników rolnych ze zlikwidowanych PGR-ów. Wejście Polski do Unii Europejskiej w pewnym stopniu złagodziło ten proces, co znalazło wyraz w pacyfikacji "Samoobrony" i zejściu jej ze sceny politycznej.

W pierwszych latach transformacji radykalnie wzmocniła się pozycja materialna kadry menedżerskiej oraz dość mocno - specjalistów nietechnicznych i technicznych. Można przypuszczać, że ta pierwsza kategoria to najczęściej byli kierownicy wywodzący się z PRL-owskiej "nomenklatury", którzy nie tylko zachowali bądź poprawili swoje formalne pozycje ale dodatkowo weszli w rolę właścicieli, udziałowców, akcjonariuszy itp., wykorzystując swoje dojścia do prywatyzowanego, post-PRL-owskiego majątku i wykorzystując uprzednio zgromadzone zasoby finansowe. Tym można wytłumaczyć tak radykalny awans finansowy tej kategorii, który nie stał się np. udziałem "prywatnych wytwórców poza rolnictwem", będących beneficjantami ostrego deficytu dóbr konsumpcyjnych w Polsce lat 80-tych; ci ostatni mieli także większe możliwości ukrywania swoich dochodów, do czego wprawili się w czasach PRL-u.

Mocno zauważalny awans finansowy specjalistów nietechnicznych związany był niewątpliwie z faktem, że polskie firmy zaczęły wreszcie działać w warunkach rynkowych, co wywołało popyt na wszelkiego rodzaju ekspertów od badań rynkowych, marketingu, kwestii prawno-ekonomicznych, prywatyzacyjnych itp. Awans ten - podobnie jak równoczesny acz nie tak silny awans materialny specjalistów technicznych - częściowo może upoważniać do mówienia o wzroście znaczenia merytokracji (o znaczeniu tego kryterium awansu często mówi H. Domański) ale ja byłbym bardziej skłonny mówić - uwzględniając kategorię społeczną, która najwięcej skorzystała na przemianach, o spóźnionej rewolucji menedżerów; powrócę do tej kwestii w kolejnej części niniejszego artykułu. Tu jedyne zasygnalizuję, że w opublikowanej kilka lat temu książce (H. Domański: 2004) H. Domański pośrednio potwierdza ten kierunek rozumowania: "Pogorszenie się samooceny pozycji społecznej (w Polsce, w okresie 1988-98 - W.P.) nie dotknęło w tym samym stopniu członków wszystkich warstw. W niektórych wystąpiła nawet poprawa samopoczucia w kwestii usytuowania w rankingu społecznym. Obniżeniu się samooceny w skali globalnej (raczej ogólno-społecznej - W.P.) towarzyszył jej wzrost w trzech kategoriach społeczno-zawodowych zajmujących wysoką pozycję. Kategoriami tymi byli wyżsi kierownicy, inteligencja techniczna i właściciele firm. W największym stopniu dotyczyło to kierowników, reprezentujących elitę władzy w strukturach gospodarczych i administracyjno-rządowych..." [7].

Są, oczywiście, tacy, którzy powiedzą, że przytoczone wyżej fakty i liczby świadczą o powrocie Polski do tzw. "normalności" czyli procesie "normalizacji", które to słowo było tak chętnie używane m.in. przez twórców stanu wojennego, a równie często pojawia się w tekstach publicystów i ekspertów opiewających efekty wyborów parlamentarnych z jesieni 2007 roku (A. Smolar, M. Król). Wszystko jednak wskazuje - a w szczególności porównania z tzw. starą Europą jak i nowymi członkami Unii Europejskiej, że nie jest to normalność europejska, tak samo jak nie jest nią sytuacja takich społeczeństw, jak społeczeństwo rosyjskie, białoruskie czy ukraińskie.

Dla mnie bardzo ważnym wydaje się świadectwo francuskiego badacza i eksperta ILO, Stephana Portet, który przez 7 lat realizował badania w kilkudziesięciu polskich przedsiębiorstwach, przeprowadzając w sumie 113 wywiadów z pracownikami, a także przeanalizował ogromną masę danych na temat polskiej transformacji, szczególnie w aspekcie warunków i stosunków pracy w polskich zakładach pracy i sytuacji na rynku pracy, które zostały zaprezentowane w jego pracy doktorskiej, obronionej jesienią 2006 roku na Uniwersytecie w Toulouse-Le Mirail; badacz ten stwierdził, w konkluzjach swojej pracy, co następuje:

    Pojęcie wzajemności i podziału ryzyka, charakteryzujące w normalnych warunkach stosunki pracy utraciło swoją ważność (sens) w licznych polskich przedsiębiorstwach, gdzie tymczasowość statusu (pracowników) tworzy warunki dla skrajnego wyzysku i podporządkowania...
    Pracownicy akceptują taką sytuację gdyż nie mają oni wyboru. Bezrobocie wywiera (-ło) bardzo silna presję, wytłumia rewindykacje, atomizuje grupy społeczne, ułatwia dominację (pracodawców). Osobiste dziedziczenie majątku (w Polsce) jest jeszcze bardzo ograniczone, co powoduje, że zatrudnienie stanowi główne źródło dochodu. Ubóstwo charakteryzujące system polityki społecznej wzmacnia centralne znaczeni pracy zarobkowej... Polskie państwo opiekuńcze ma charakter szczątkowy (residuel), można tu mówić o delikatnym eufemizmie. Uzależnienie ludzi od rynku ma charakter niemal totalny, zarówno jeśli chodzi o edukację (wyższą), zdrowie, a nawet bezpieczeństwo (osobiste), o czym świadczy boom sektora ochroniarskiego. Zaś dla tych, którzy nie pracują, najważniejsza jest zależność (uzależnienie) od rodziny - badania pokazały jej symboliczną siłę i centralne miejsce w systemie społecznym. Polski model społeczny jest modelem rodzinnym (familialiste): rodzina jest zasadniczym szczeblem (echelon) systemu
    [8].

Konkluzje sformułowane przez cytowanego autora zwracają naszą uwagę - poza ową zasadniczą nierównowagą ryzyka i odpowiedzialności polskich pracodawców i pracobiorców - na sprawy, które od dawna umykają naszej uwadze wskutek trwającej wiele lat pro-rynkowej indoktrynacji: na owo "totalne uzależnienie" Polaków od rynku, którego amortyzatorem, a równocześnie alternatywą jest charakterystyczne dla społeczeństw tradycyjnych uzależnienie od rodziny.

Świeżo obroniona praca doktorska Katarzyny Skrzek-Lubasińskiej, oparta na obfitym materiale empirycznym dotyczącym głównie roku 2007, wtóruje autorowi z Toulousy:
    Relacje pomiędzy pracodawcami i pracownikami determinowane są... przez ekonomiczną przewagę tych pierwszych. Mimo niewątpliwej poprawy rynku pracy w roku 2007... w dalszym ciągu, oprócz kilku wybranych zawodów - warunki na rynku pracy dyktowali pracodawcy. Przewaga ta dotyczy(-ła) kilku obszarów:
    • przyjmowania do pracy,
    • dyktowania warunków pracy (w tym płacy i formy umowy), które są dogodne dla pracodawcy ale nie koniecznie dla pracownika; pracownik nie ma możliwości negocjacji tych warunków;
    • relacji w miejscu pracy
    • zwalniania z pracy.
    Na każdym etapie pracy relacje były ściśle hierarchiczne, zgodne bardziej z klasyczną szkołą zarządzania personelem, w tym, w tym z klasycznym podziałem pracy opisywanym przez Fayola, niż z nowoczesnym podejściem do pracowników jako do kapitału ludzkiego firmy
    [9].

Choć, jak stwierdza autorka cytowanej pracy, według opinii badanych przez nią pracowników, magicznym słowem, które reguluje relacje pomiędzy pracodawcą i szefem a pracownikiem jest "wydajność", w badaniach "nie znaleziono ani jednej wypowiedzi świadczącej o tym, że istnieją choćby pojedyncze przypadki tworzenia więzi horyzontalnych (pomostowych) pomiędzy kierownictwem, a załogą zakładu pracy. Stosunki pracy opisywane przez respondentów polegają na pełnej władzy właściciela i pełnym podporządkowaniu się pracownika. Nie ma tam mowy o współdecydowaniu, delegowaniu władzy. Pracownik ma jedynie bardzo dokładnie wykonywać polecenia kierownika, kierownik zaś kontrolować i egzekwować. Pracownik nie może dyskutować z szefem. Nie ma wyboru ani co do swoich warunków pacy, zakresu obowiązków ani nawet sposobu ich wykonywania. Jedyny rzeczywisty wybór, jaki ma, to pozostać w pracy na warunkach określonych przez pracodawcę, albo się zwolnić" [10].

Co ta sytuacja ma wspólnego z ową wolnością, w tym - wolnością wyboru, tak często opiewaną przez neoliberałów, w tym - jednego z głównych twórców opisanego wyżej systemu, Leszka Balcerowicza - uznaną za podstawę demokracji i systemu rynkowego?

Odpowiadając na to dramatyczne pytanie trzeba zastanowić się nad tym, jaki był sens przemian trwających od ponad dwudziestu lat w większości krajów postkomunistycznych. Czy przypadkiem nie są to przemiany prowadzące od jednej formy zniewolenia do innej, bardziej wyrafinowanej, a przy tym bardziej skutecznej? A przy tym - stwarzającej przesłanki i warunki dla coraz większych i coraz trudniejszych do zniesienia społecznych nierówności?

Jak stwierdził w niedawno wydanej książce Grzegorz W. Kołodko:
    Nierówności społeczne i skala niesprawiedliwości w podziale dochodów po roku 1997 ponownie w szybkim tempie narastały, zwłaszcza podczas poronionego "schładzania" gospodarki... Można szacować, że w okresie, w którym "schładzanie" gospodarki skutkowało relatywnie szybszym wzrostem dochodów niektórych zamożniejszych grup (społecznych), równocześnie odbijając się na ponadprzeciętnym wyhamowaniu tempa wzrostu dochodów ludności relatywnie uboższej - (tzw. współczynnik Giniego) oscylował... w przedziale 35 do 36 punktów. Na takim też poziomie prawdopodobnie utrzymuje się później. Jest to dużo więcej niż na przykład we Włoszech (27), czy Niemczech (30), a także we Francji (33). (W Rosji r. 96-48, w Burkina Faso i w Gwatemali - ok. 50).
    Współczynnik Giniego nie odzwierciedla jednakże bezpośrednio zmian w dysponowaniu kapitałem (własnością), stąd też rzeczywista nierówność (a także jej narastanie) jest daleko większa niż sugerować mogłyby to wnioski wyprowadzone jedynie z obserwacji zmian wzajemnych relacji bieżących dochodów
    [11].

Przedstawione na ostatnich stronach fakty i cytaty, czasami może zbyt długie, pozwalają stwierdzić, że zjawisko występowania efektów niezamierzonych w polskiej transformacji, często nie dostrzegane przez polskich socjologów, nie niweczy ogólnego trendu i ogólnej tendencji ostatnich lat, których głównym efektem jest uformowanie się struktur ekonomicznych i społecznych, zbliżonych do tego, co nazywane jest gospodarka rynkową i społeczeństwem kapitalistycznym.

Największym paradoksem zrealizowanych już przemian jest to, że warunki do uformowania tych struktur zostały zapewnione głównie dzięki działaniom podejmowanym w ciągu dziesiątków lat przez polskich robotników [12] - w mniejszym zaś stopniu przez inteligentów i chłopów - zaś głównymi uczestnikami tych struktur byli - i są - przedstawiciele byłej komunistycznej nomenklatury lub ich potomkowie, którzy mogli najlepiej te warunki wykorzystać. Taki rozwój wypadków na pewno nie przychodził do głowy twórcom marksizmu ani też głównym współtwórcom PRL-owskiego aparatu, werbującym i mobilizującym niegdyś miliony jego członków do budownictwa socjalizmu w Polsce. Ani jedni, ani drudzy nie do końca rozumieli, że wszystko, co się dzieje na tej Ziemi nie zawsze stanowi rezultat świadomych, racjonalnych idei i decyzji mędrców oraz politycznych liderów.



    Autor jest doktorem habilitowanym nauk społecznych, profesorem nadzwyczajnym w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, wykładowcą akademickim. Od ponad 40 lat specjalizuje się w zagadnieniach socjologii pracy, organizacji, badaniach nad przedsiębiorstwami i rozwijaniu teorii instytucji. Opublikował kilkaset prac (artykuły, rozdziały w książkach, raporty badawcze, referaty) w wielu językach.

    Zobacz także: blog Autora




Opublikowano: 2012-06-03



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu

Zobacz więcej komentarzy