Forum dyskusyjne

Sortuj:     Pokaż same tytuły wpisów w wątku
  • Poczucie własnej wartości i style przywiązania a relacje interpersonalne
    Przeczytaj komentowany artykuł

    Autor: fatum   Data: 2016-04-25, 09:06:33               Odpowiedz

    Wyjatkowo analityczny artykul moim zdaniem.Mi odpowiada ze wzgledu na moja Osobowosc.:-).Dziekuje serdecznie za metafizyczny artykul.P.S.Kochani Forumowicze prosze czytajcie o Sobie.Czytajcie.



    • RE: Poczucie własnej wartości i style przywiązania a relacje interpersonalne
      Przeczytaj komentowany artykuł

      Autor: Adamos325   Data: 2016-05-04, 13:52:46               Odpowiedz

      Rzeczywiście - bardzo dobry artykuł, to takie drzewo rozwojowe, w skrócie, nasz jako ludzi, człowieka. A ja już trochę wiem na ten temat - bo czytałem trochę książek, uczestniczyłem w terapii - to takie uzupełnienie, utrwalenie :) A ja od jakiegoś czasu, samoświadomości :) - interesuję się takimi tematami i od czasu do czasu czytam, zaglądam - żeby też podnosić poczucie własnej wartości :) Dużo można by pisać, życie każdego człowiek to książka. Ale im dłużej żyję, a mam już 48 lat - tym bardziej się upewniam, że samoświadomość jest bardzo ważna, pomaga w życiu. Może coś napiszę, jeśli już zacząłem. Urodziłem się na wsi, moi rodzice byli rolnikami - matka bardziej zdolna, ambitna, ojciec może też, ale bardziej jako płeć męska, są małe różnice - i to bardziej matka była głową domu, zwłaszcza wśród dzieci - choć ojciec też miał swoje męskie zdanie. Mam rodzeństwo, siostrę i brata - tyle że spora różnica wieku - siostra starsza 9 lat, brat młodszy 6 lat. Dlatego w dzieciństwie pamiętam bawiłem się przeważnie spokojnie sam, mieszkaliśmy też na uboczu, nie było rówieśników, do najbliższego sąsiada około 200 metrów. Nie pamiętam już czy lubiłem tę samotną zabawę (przeważnie bawiłem się wśród zieleni w domek, budowałem :) ), wydaje mi się, że tak, choć teraz trochę inaczej myślę. Moi rodzice, zwłaszcza matka, też nie miała łatwego dzieciństwa, jest nerwowa a zarazem uczuciowa - za przewinienia, może nie często, ale dostawałem w skórę. Potem było przedszkole, pierwsze kontakty z grupą, rówieśnikami - pamiętam dobrze się nie czułem, bałem się, wolałem zostawać w domu - ale wiem, to sporo dzieci tak ma... W szkole, klasy 1-4 już było lepiej, chętnie chodziłem na lekcje - tyle, że znów nauczycielka była nerwowa też, nie okazywała zawsze zrozumienia - i ja jako osoba wrażliwa, zacząłem się wycofywać..., tzn. przyjmowałem tylko to co było powiedziane, zadane, więcej nie pytałem - pamiętam, obawiałem się, że brak wiedzy to coś złego, żeby o coś zapytać, powinienem wszystko wiedzieć, w wieku 10 lat - co teraz wydaje mi się śmieszne :) i zarazem smutne :( - ale mój mózg tak reagował, samoczynnie. Nie wiem dokładnie z czego to wypływało? - pewnie z warunków wychowywania i wpływu otaczających mnie osób... Do klasy 1-4 chodziłem to takiej małej szkoły, była tam tylko jedna nauczycielka, uczyła wszystkich przedmiotów i w naszej klasie było 8 uczniów. Potem klasy 5-8 poszliśmy do większej szkoły - i tam była bardzo duża nasza klasa, 39 osób, 30 chłopaków, 9 dziewczyn :) Ale ja stałem się taką osobą nieśmiałą..., w dalszym ciągu uważałem, że zadawanie pytań jest złe, powinienem wszystko wiedzieć. Wolałem pisać na kartce klasówkę niż odpowiadać bezpośrednio, wtedy był większy stres - no i moje wyniki automatycznie słabsze. Choć nauczyciele oceniali mnie jako zdolnego ucznia..., ale też chyba za bardzo mnie nie lubili, takich cichych ludzi się nie lubi, teraz już to wiem ;) Ale też może nie wszyscy - było paru nauczycieli w towarzystwie których mniej się stresowałem, czułem bardziej swobodnie. Zresztą po części tak jest do teraz - w towarzystwie niektórych osób czuję się lepiej, swobodnie, ci którzy są bardziej otwarci, uśmiechnięci - a ci z taką morową miną, zdenerwowani, bardziej ich unikam - choć też jak mnie zdenerwują do zenitu, to odpłacam się tym samym! ;) Potem byłem nastolatkiem, moja młodość - i cały czas miałem problemy z nieśmiałością..., walczyłem z tym ale nie szło mi to do końca dobrze - dziś by powiedział, brak samowiedzy! ;) Podobały mi się dziewczyny, natura, biologia domagała się swoich praw - a ja bardziej lubiłem działać, np. tańczyć z dziewczyną niż rozmawiać..., ale mężczyźni też czasami tak mają, dziś to wiem :) Ale też wiem, wcale nie jest to dobre - bo bardzo zubaża nasz świat, rozmowa to bogactwo, można odkryć to gdzie się nigdy w inny sposób nie dotrze. 100 miliardów komórek mózgowych - to ogromna wyobraźnia! ;) Doszło do tego w końcu, że w wieku 18,5 lat uległem wypadkowi, uszkodziłem sobie kręgosłup szyjny, porażenie czterokończynowe, jadąc na motocyklu. Okres powypadkowy był bardzo trudny, pełnia młodości - a tu człowiek nie może się ruszyć, zależny całkowicie od innych... Ale też w szpitalu, w Konstancinie dokładnie, spotkałem chyba pierwszy raz w swoim życiu, sympatyczne grono ludzi, których nie musiałem się bać - przeciwnie, oni sami wychodzili moim potrzebom naprzeciw, jeszcze z uśmiechem - co porównując z dotychczasowymi doświadczeniami, bardzo mnie dziwiło. I tam też, już prawie całkiem bezradny fizycznie - ale zacząłem przełamywać się psychicznie, pokonywać swoją nieśmiałość, zacząłem "leczyć swój mózg", otwierać się bardziej na innych, zauważać, że świat to nie tylko "zło" i wymagania - ale też miłość, pomoc, wsparcie... Już nie mogłem ocenić tego świata jednoznacznie! Okres powypadkowy też był ciężki, i dla mnie i dla rodziny. Dla mnie, jako, że całkowicie zmieniło się moje życie, sens życia, samotność - dla rodziców, rodziny, jako, że jestem ich dzieckiem, którzy pokładali we mnie wielkie nadzieje - które mnie w końcu przerosły. Ale też sami dużo mnie wspierali, pracowali, ćwiczyli mnie codziennie, po kilka godzin, żebym mógł znów chodzić - to tylko rodzice tak potrafią... Dziś myślę - może są dobrymi rodzicami, starali się jak mogli - ale im też zabrakło samowiedzy, wcześniej, jeszcze przed wypadkiem, w dzieciństwie moim. Dzieciom należy stawiać wymagania, wysoką poprzeczkę, ono nawet to lubi, tacy jesteśmy - ale też należy okazywać miłość, bezpieczeństwo, czułość - wiarę w niego, że cokolwiek by się nie działo, w domu zawsze masz bezpieczną przystań, zrozumienie, nawet gdybyś najbardziej zbłądził i zgrzeszył - kochający ojciec i matka cię zawsze zrozumie. A nie w większości wymagania i kary - a miłości mało..., to prędzej czy później obróci się przeciwko nam, i naprawa tego będzie o wiele bardziej kosztowna, trudna! - czasami wręcz niemożliwa..., młodzi niszczą swoje zdrowie, popełniają samobójstwa, to wina też może i ich samych, ale w większości domu rodzinnego i społeczeństwa w którym żyjemy. Nie zawsze można to jednoznacznie ocenić - czasami się szuka, jak ja teraz szukam przez prawie całe swoje życie, rozwiązuję sytuację w której się znalazłem... Wracając - potem, po wypadku była przeważnie tylko rehabilitacja, wyjazdy, lub samotne siedzenie, leżenie w domu - co było potrzeba, rodzice za mnie wykonywali, sprawy potrzebne przeważnie załatwiała za mnie matka, kupowała ubrania, karmiła, lekarz - nie oglądałem prawie świata, tak przez 17 lat. Potem dostałem pożyczkę i kupiłem sobie pierwszy wózek elektryczny - który co prawda w małym zakresie, ale otworzył mi małe okno na świat. W tym samym mniej więcej czasie znajomi załatwili mi pierwszy komputer, internet - to już też było trochę inaczej, choć bez wózka elektrycznego, cały czas tyko w domu. Zacząłem od początku poznawać swoją okolicę, ludzi. A potem, około 8 lat temu, kupiłem sobie inny wózek elektryczny, szybszy, o większym zasięgu - tak, że mogłem dojechać już nim i wrócić do najbliższego miasteczka, które jest oddalone prawie 20 km, 1,5 godziny jazdy w jedną stronę - ale to też taka przy okazji przyrodnicza jazda na świeżym powietrzu, wśród zieleni i jeżdżę tam coraz częściej, prawie raz w tygodniu, nawet w zimie :) A jeżdżę tam - bo mam wysokie ambicje :), nawiązałem kontakty, uczę się języka angielskiego, lubiłem i lubię się uczyć, poznawać inne kultury, poznałem sympatycznych ludzi - którzy w czym potrzeba mi pomogą, trochę się obawiają mojej niepełnosprawności, tak czuję :), ale jak się otworzymy z uśmiechem, to i inni są otwarci, zwłaszcza ludzie młodzi. Jeżdżę też do biblioteki, lubię czytać, do Domu Kultury, lubię dobrą kulturę :) i też załatwiam inne sprawy, zakupy, lekarz itp. Rodzice się postarzeli, już teraz niewiele mogą - ja choć niesamodzielny, załatwiam sprawy dla nich :) Dużo mnie w mojej okolicy, i życia ciągle mi mało!! ;) - teraz choć na wózku, ale chyba bardziej żyję, niż wtedy kiedy miałem naście lat i biegałem - a może to samoświadomość?, budowanie własnego ego, własnej wartości - inaczej patrzymy na swoje życie w różnych jego punktach, latach. Gorzej tylko, bo... innym naprzykrzyło już się trochę ze mną męczyć, przy mnie chodzić codziennie, mojej rodzinie, rodzicom - a ja ciągle chcę i coś nowego wymyślam... Ale myślę też, że to Miłość daje nam też siłę do pokonywania trudności, taka miłość przez duże M, nawet tam gdzie już wydaje się to niemożliwe, miłość daje radę! ;) Na początku mi tej miłości zabrakło, tak myślę, jako wrażliwemu, romantycznemu dziecku - świat budził obawy - potem po wypadku, w tych najcięższych chwilach, tą miłość dał mi Bóg, ogrzał mnie ją, powiedział "choćby inni w ciebie nie wierzyli, nie chcieli - ja będę zawsze wierzył i cię kochał - zawsze dam ci drugą szansę, nawet kiedy będziesz błądził..." To jest taka MIŁOŚĆ niezniszczalna - choć może to nas wyrost powiedziane? Ale człowiek potrzebuje też żyć w grupie, w społeczeństwie, potrzebuje socjalizacji - zapisałem się do takiej sympatycznej, wyrozumiałej pani psycholog - i ona też mi dużo wyjaśniła, dopowiedziała - nawet nie słowami, ale swoją postawą, że świat nie jest jednobarwny i ludzie też są różni. Wcześniej o tym czytałem pewnie, sam, niejednokrotnie - ale przeczytać i porozmawiać z kimś w cztery oczy, to jest bardzo duża różnica, rozmowa zdecydowanie bardziej zapada w pamięć i wpływa potem na nasze postawy. Dzięki potem tym kontaktom z panią psycholog - ludzi teraz widzę inaczej, i jestem bardziej otwarty, ludzie są sympatyczniejsi - oni też mają swoje braki, wady, trudności z którymi walczą - oceniam sytuację a nie całość, osobowość.
      A rodzice?, dodam jeszcze - jak napisałem, są już w podeszłym wieku - i brak im właśnie tej świadomości, wiedzy, którą ja teraz posiadam..., którą się zdobywa, opierają się bardziej na emocjach. Ojciec ma swoje męskie sprawy, matka potrzebuje więcej czułości, wsparcia - nie rozumieją się, i czasami się kłócą jak dawniej, oddalają od siebie, nawet nienawidzą, choć są już razem 59 lat. Ale wiem też, wystarczyłby jeden czuły gest ze strony ojca, właśnie bliskość, miłość - i matka by o wszystkim zapomniała..., a tak to następuje eskalacja - czasami nawet mnie to śmieszy i cały czas zastanawiam się nad życiem - które tak naprawdę jest tylko jedno, a ludzie nie potrafią się nim zachwycić! Matka jest wymagająca jak dawniej, to się nie zmieniło ;), i ja też jestem wymagający - wymagam też od siebie, to buduje moje ego i poczucie wartości. Ale dziś też mam swoje zdanie, nie na wszystko się zgadzam - potrafię się przeciwstawić, i to ostro! ;) Choć zawsze uważam, że spokojna, rozsądna rozmowa - więcej wniesie do naszego życia i wyjaśni... Zostałem kawalerem, bez dzieci - ale mam kontakty z oboma płciami, mam kilku przyjaciół, pewnie za mało? - ale w tym co mogę i co zrozumiałem, sam buduję swoje życie, choć po dalekiej podróży, i dobrze mi z tym! ;) Cały czas też jestem otwarty na życie i na innych ludzi, nowe kontakty - choć czasami też trzeba trochę do mnie wyjść, pomóc mi - to pewnie jeszcze małe pozostałe braki z dzieciństwa... :) Wiem też, że cały czas muszę tego pilnować, walczyć z tym, mieć kontakty społeczne z innymi, tam bardziej jako osoba samotna, niepełnosprawna, nie pracująca, z zawirowaniami życiowymi - człowiek szybko ulega regresji. Dopóki starczy mi sił i chęci :) Dziękuję za wysłuchanie. Jeśli są jakieś pytania, wyjaśnienia - to chętnie dopowiem. Jeszcze jedno - matka cały czas uważa, że przyczyną mojego wypadku był motor, oskarża też o to ojca, który mi go kupił, idzie po najprostszej linii oporu - ale ja tak nie myślę, on był tylko pośrednikiem... (motor), może miało to znaczenie, może tak miało być, niektórzy to tak wyjaśniają, ale chyba jak widać z moich słów, przyczyny są, mogą być złożone. Zresztą, przyczyny zawsze chyba nie są jednolite?

      PS. Może niepotrzebnie się uzewnętrzniłem i to napisałem, trochę długo - ale ten artykuł mnie tak natchnął i może też komuś to da do myślenia, coś pomoże... Trzeba po sobie też coś zostawić, a nie wiadomo ile jeszcze czasu mi zostało? Zresztą myślę, żyjemy też po to, żeby się dzielić - nawet jak nic nie wniesie, to i tak spełni swoje zadanie ;)