Forum dyskusyjne

problem emocjonalny w związku i rozstanie

Autor: tomaloo86   Data: 2020-01-08, 20:25:21               

Cześć wszystkim,

mam 33lata,

Chciałbym opowiedzieć swoją historię i prosić o radę.

Mam straszny kryzys emocjonalny, w którym staram się znaleźć odpowiedzi co spowodowało reakcję mojego organizmu i rozstanie.

Otóż, byłem w 5 letnim związku, generalnie, średnio udanym, byłem w nim chyba dla wygody, kochałem swoją partnerkę, ale pod skórą czułem, że coś nie gra. Związek się rozpadł, partnerka wyprowadziła się ode mnie, co mimo wszystko bardzo przeżyłem, bo było to dla mnie szokiem. Jest to jednak totalna zmiana rzeczywistości. Nie byłem w tym związku do końca szanowany i sam nie angażowałem się w niego, izolowałem się, wolałem czas spędzać sam lub ze znajomymi niż z nią. Musielismy odwołać ślub.

Po jej wyprowadzce bardzo szybko chciałem sobie kogoś znaleźć i to chyba był pierwszy duży błąd... Ona wyprowadziła się w styczniu 2018 a ja w połowie marca zacząłem się już z kimś spotykać. Powiem szczerze, że uczucie które mną owłądneło było trudne do opisania. Wpadłem po uszy, miałem wrażenie, że zakochałem się w nowej partnerce od pierwszego wejrzenia.

Znajomość rozwijała się bardzo szybko, chyba za szybko... W sierpniu 2018 oświadczyłem się, a w październiku 2018 ona wprowadziła się do mnie.

Po przeprowadzce moja narzeczona dojeżdżała na początku do pracy do innego miasta, zrezygnowała ze swojego hobby. Każdy możliwy czas na początku spędzaliśmy razem, to jest chyba normalne, ale z czasem chciałem już trochę wolności, ale nie imprezowania z kolegami, po prostu takiej swobody, że mogę odpocząć sam, poczytać książkę sam.

Moja narzeczona miała duży problem, żeby zaakceptować moją "starą" przyjaciółkę którą znam kilkanaście lat. Wyprowadzało ją z równowagi jak moja przyjaciółka coś napisała mi na fb, a tak naprawdę przestałem z nią w ogóle rozmawiać dla mojej narzeczonej a jedynym kontaktem było czasami to, że odebrałem od niej jakiś śmieszny obrazek na fb z czego i tak musiałem się tłumaczyć. Nie mogłem przecież powiedzieć swojej przyjaciółce, że ma do mnie nic nie wysyłać, skoro i tak nie rozmawiamy, a tego z czasem zaczęła wymagać moja partnerka. Jakiekolwiek wyjścia też były problemem, " ja nie lubie jak wychodzisz sam, bo przecież ja nie wychodzę sama." Ok, przez 1,5roku widziałem się tylko dwa razy z kolegami z pracy na piwie i dodatkowo raz z kolegą który przyjechał na urlop do Polski, ale wtedy też nie podobało jej się że idę zjeść na miasto z kolegą obiad, bo jak ona pracuje w sobotę to dla niej jest normalne, że powinienem siedzieć w domu i powinienem ewentualnie przyjąć kolegę na herbatę. Mimo wszystko strasznie ją kochałem. Nie wyobrażałem sobie rozstania, aż nagle moja narzeczona strasznie zaczęła irytować mnie swoim zachowaniem, tym co powie, tym co zrobi itp. Wydawało mi się nawet, że trzaska drzwiami w aucie... Nie potrafiłem rozmawiać na temat swojej przestrzeni, nie postawiłem granic i po części czułem, że się duszę, bardzo. Bałem się konfliktu. Wiem, że dużo tu mojej winy.

Biorę pod uwagę, że znowu (w poprzednim związku izolowałem sie, ale nie byłem taki zakochany) zacząłem się izolować i wolałem żeby moja narzeczona poszła w sobotę do pracy chociaż nie musiała, bo tylko wtedy mogłem na spokojnie posiedzieć sam. Trudno mi było jej wyjaśnić, że jak chce posiedzieć sam to nie znaczy, że nie chce czasu spędzać z nią. I teraz nie wiem, czy mam problem z bliskością, bo naoglądałem się w życiu teoretycznego związku moich rodziców, gdzie ojciec był zawsze odcięty i tak naprawdę mieszkał tylko z mamą i wiecznie marudził, czy zostałem osaczony. Moja narzeczona, napisała nawet kiedyś do mojej siostry, że ona to mogłaby się do mnie przykleić i wszędzie ze mną być. Ja tak miałem na początku, później już chciałem zacząć normalnie funkcjonować.

Tak poważnie to zaczęło się psuć w czerwcu/lipcu 2019, czyli po ponad roku znajomości. Wszystko zaczęło mnie w niej denerwować, ale mimo to bardzo ją kochałem. W pewnym momencie dostałem strasznego lęku przed nadchodzącym ślubem, przed planowaniem przyszłości i przede wszystkim co z nią związane. Bolała mnie głowa, nie mogłem spać, jeść, bo nie potrafiłem sobie wytłumaczyć jak to jest możliwe, że tak nagle się na nią zablokowałem. Mogłem być w nią dalej wtulony, kochać się z nią, ale dostałem strasznych lęków, bóli somatycznych i coś kazało mi uciekać, to coś doprowadziło do tego, że ona wyprowadziła się ode mnie w październiku, bo już nie radziłem sobie z tym i pomyślałem, że pomoże mi jakaś terapia i te lęki mi miną i wrócimy do siebie. Moja narzeczona nie widziała w sobie żadnego problemu, powiedziała, że to ja jestem niestabilny emocjonalnie. Nie chciała podjąć pracy na terapii par, stwierdziła, że chcę razem z panią psycholog zrobić z niej toksyczną psychopatkę. Ja się do wszystkiego przyznałem podczas terapii, że nie potrafiłem rozmawiać, że nie akcepotwałem jej do końca, ale zrozumiałem, że sam muszę wiele w sobie zmienić i że chce spróbować zacząć od początku, mimo, że jakiś głos dalej kazał mi uciekać. Ja jednak pod skórą czulem, że ja kocham. Dodatkowo wszystko wziąłem na siebie co mnie jeszcze bardziej przygniotło. Ona zrobiła dla mnie wszystko, rzuciła pracę nawet w której się spełniała bo to był jej zawód, przeprowadziła się z innego miasta, zrezygnowała z zajęć sportowych bo miała je w mieście w którym wcześniej mieszkała, strasznie o mnie dbała, obiadki, śniadania i ogólne wsparcie. Poswiecila mi się w 100%. Ja jednak zacząłem się dusić i to odpychać, tego było za dużo dla mnie. Wiem, że może każdy mądry, zdrowy facet dziękowałby za taką kobietę, ale ja się temu poddałem. Nie chciałem wchodzić z nią w konflikt dlatego nie potrafiłem zaznaczyć swojej przestrzeni, bo myslalem, że odrzuce ja przez to. Mimo wszystko do dzisiaj nie rozumiem, jak mój organizm mógł tak zareagować. Mózg, logika podpowiadała mi, że to jest kobieta z którą chcę spędzić resztę życia a coś podświadomie sprawiało mi potworny ból, lęk i kazało uciekać.



Po jej wyprowadzce próbowałem to jeszcze ratować, ale jak już przez chwilę było ok, to ona twierdziła, że muszę powiedzieć przyjaciółce, że ma się ze mną nie kontaktować,(nie potrafiłem pojąć dlaczego ona się na niej tak skupiła gdzie kontakt był mocno ograniczony) że teraz to muszę zmienić pracę, bo to przez nią mamy kryzys, że musimy szukać nowego mieszkania, bo do mnie to ona nie wróci, że teraz to będę miał z nią problem, żeby mogła mi zaufać, ale ona nie wie co ja zrobię żeby jej matka mi wybaczyła. (ona wyprowadziła się do rodziców) Pomyślałem, że to my mamy problem i co ma jeszcze jej mama do tego...Poza tym, jak się po rozstaniu spotykaliśmy to moja była partnerka oklamywala rodziców że jest z kimś innym bo nie miała zezwolenia na spotykanie ze mną..



Od kilku dni wszystko zacząłem przeżywać od nowa, nie było jakoś super lepiej, ale czasami czułem, że pójdę do przodu, że po prostu stanę na nogi. Kryzys powrócił, bo dowiedziałem się, że ona sobie kogoś znalazła, powiedziała mi to, bo jeszcze na początku stycznia prosiłem ją o rozmowę. Ona nie chce już nic naprawiać, powiedziała, żebym teraz ja cierpiał i zobaczył jak to jest, tylko, że ja cierpię od lipca i przysięgam na swoje życie, że nie miałem złych zamiarów, przerosło mnie to. Nikogo nie ma nowego w moim życiu. Miałem złudne nadzieje, że się ułoży, bo ona naprawdę jest cudowna, taka rodzinna osoba. Chodzę na terapię, trochę mi to pomaga, ale ja nie potrafiłem stosować się do zaleceń psychologa i ciągle szukałem kontaktu z nią co dawało mi chwilową ulgę ale zaraz wprawiało w fatalny nastrój, bo nie mogłem się totalnie z nią porozumieć, co zresztą sugerował psycholog, że tak będzie.

Dzisiaj nie mam motywacji do niczego. Wstaje rano bo muszę, ale jak wracam do domu z pracy to ciężko zorganizować mi sobie jakieś zajęcie. Cały czas toczę wewnętrzna walkę ze sobą, żyje w poczuciu winy, że tak wszystko spieprzyłem, że mogłem rozwiązywać problemy na bieżąco, że teraz jej się ułoży i ona pokaże mi że jest szczęśliwa, że przegrałem przez to szanse na szczęśliwe życie, na rodzinę itp. bo ja naprawdę chciałbym już mieć żonę i dziecko, a tu wszystko trzeba zaczynać od nowa...Strasznie się męczę, nie mam motywacji za bardzo. Jestem poddenerwowany cały czas, rozdrazniony i po prostu bardzo przygnębiony. Czuje po prostu ból emocjonalny który towarzyszy mi przy każdym zajęciu. To wszystko stało się moja obsesją i koszmarem. Czy ktoś może powiedzieć co mogło być powodem takiej reakcji ciała?

Jutro mam wizytę u psychiatry. Muszę wziąć jakieś leki bo jest serio źle.

Cały czas się zadręczam myślami, że to nerwica spowodowała, taką reakcję organizmu co nie daje mi spokoju, że przez choróbsko rozpadł się mój związek, że wystarczyło zacząć brać jakieś tabletki na nerwicę i może by pomogło. Teraz boje się, że zostanę sam i nie ułożę sobie życia.

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku