Forum dyskusyjne

Mam już dość

Autor: Alex567   Data: 2021-09-19, 16:05:46               

Nie wiem, po co to piszę tutaj... Nie oczekuję nawet żadnej pomocy, rady, chyba chcę to w końcu wyrzucić z siebie. Za kilka dni skończę 23 lata, a moje życie to nic nie warta porażka. Pasmo niekończących się porażek. Niczego nie potrafię, do niczego się nie nadaję. Został mi ostatni rok studiów, ale ciężko to widzę. Nie sądzę, żebym napisała dobrze pracę magisterską, obroniła ją, zdała końcowy egzamin. Pracuję w zawodzie, to moja pierwsza poważna praca, ale nie nadaję się do tego... Pracuję od roku i naprawdę to cud, że jeszcze mnie nie zwolnili. Nie wiem, dlaczego. Gdybym miała takiego nieudacznika w zespole, już dawno błagałabym Managerkę o zwolnienie mnie. Ciągle zawalam, wszystko robię źle, ludzie z zespołu się na mnie denerwują i wcale się nie dziwię. Nie nadaję się do tego. Do niczego się nie nadaję i nigdzie nie osiągnę sukcesu. Finansowo jest słabo. Teraz i tak nie najgorzej, bo jestem w domu rodzinnym i nie muszę płacić za wynajem w miejscu studiowania i pracy. Na razie też nie planuję żadnych dodatkowych kursów doszkalających. Ale to nie będzie trwać wiecznie - praca i nauka zdalna niestety kiedyś się skończy, a kursy są mi potrzebne. Niczego nie rozumiem, nie potrafię przyswajać informacji, łączyć faktów. Jestem jakąś totalną debilką, g... bez perspektyw i przyszłości. Nie mam żadnych znajomych, nigdy nie miałam. Zawsze byłam odludkiem. Nigdy mi to nie przeszkadzało, aż do teraz. Od roku zaczęło. Chciałabym czasem z kimś porozmawiać, wyjść na zakupy czy nawet po prostu posiedzieć w ciszy. Nikt nigdy mnie nie lubił, bo byłam dziwna. Nadal taka jestem. Nie potrafię nawiązywać relacji międzyludzkich. Nie potrafię nawet rozmawiać z ludźmi. Nudzą mnie i denerwują, a z drugiej strony chciałabym mieć kogoś przy sobie. Nawet, gdy ktoś chce się do mnie zbliżyć, nie potrafię go do siebie dopuścić. Boję się, że mnie zrani i narazi na cierpienie. Nienawidzę mówić o sobie i dawać się poznawać, bo w sumie o czym mam mówić? O tym, że jestem nieudacznikiem bez znajomych i perspektyw? Czasem mamy calle o tym, jakie mamy plany na weekend, o tym co robiłyśmy przez weekend. A to któraś była na randce, a to w kinie ze znajomymi, a to któraś przymierzała sukienkę ślubną... Ja wymyślam, jaki to miałam super weekend i jaka w ogóle jestem cudowna... Wstyd mi za to, ale wstydzę się przyznać nawet przed samą sobą, jak beznadziejne jest moje życie, jak beznadziejna jestem ja. Swoją drogą, życie zdalne to błogosławieństwo. Nie mam kontaktu z ludźmi, nikt mnie nie ocenia, nikt na mnie nie patrzy, jestem w bezpiecznym miejscu, które znam, oszczędzam pieniądze, a na dodatek podczas lockdownów nie czułam się tak dziwnie, bo każdy non-stop siedział w domu i nie spotykał się ze znajomymi, których ja nie mam. Nie wyobrażam sobie powrotu do "normalnego" życia. Ponownej przeprowadzki do tamtego miasta, znowu bycia otoczoną ludźmi, którzy mają takie szczęśliwe życia, są w czymś dobrzy, mają perspektywy, talenty, znajomych, partnerów... Rodzina ma mnie gdzieś, nie mam z nimi kontaktu. Mieszkam w domu ojca, ale on mieszka ze swoją nową żoną daleko. Jeszcze gdybym była ładna, moje życie byłoby wtedy łatwiejsze, chociaż tyle miałabym z tego życia... Jestem paskudna. Nigdy nikt nie był mną zainteresowany, nikomu nigdy się nie podobałam. I trudno się dziwić. Nigdy nie miałam prawdziwego chłopaka, jedynie jakąś znajomość na odległość, którą nazywałam swoim chłopakiem. Wszystko jednak minęło. Czasem chciałabym mieć jakiegoś chłopaka, ale w sumie może lepiej nie, bo jeśli ma być ze mną z litości albo ma mnie zdradzić z ładniejszą (a pierwsza lepsza jest ode mnie duuuużo ładniejsza), to po co narażać się na taki ból? Nienawidzę swojego ciała, nienawidzę tego, jaka paskudna jestem. Nienawidzę swojej twarzy i nigdy nikomu nie patrzę w oczy, bo nie chcę, żeby dana osoba patrzyła na mnie, na moją paskudną twarz. Nienawidzę, gdy ludzie na mnie patrzą, mam ochotę wtedy uciec i się popłakać, zawsze odwracam wzrok od tej osoby w nadziei, że ona zrobi to samo i przestanie się na mnie patrzeć. Dosłownie niczego nie mam ładnego w sobie, wszystko mam paskudne. Nawet tam jestem obrzydliwa. Odnośnie... Ostatnio zauważyłam bardzo niepokojącą rzecz, która trwa już miesiąc... Wiadomo, że mimo wszystko mam swoje potrzeby w tych sprawach. Za każdym razem, gdy staram się zrobić sobie dobrze, to po orgazmie płaczę, jest mi okropnie smutno. Czasami nawet w trakcie muszę przerwać, bo zaczynam płakać. Nie wiem dlaczego. Jest mi chyba przykro, że całe życie będę skazana na samą siebie i jakieś gadżety, że nikomu nigdy się nie spodobam. Jestem zbyt paskudna, żeby w ogóle mieć na to jakiekolwiek szanse. W zasadzie to gdy myślę o seksie i facetach, to czuję strach pomieszany z żalem i smutkiem. Ten strach jednak nigdy się nie zmaterializuje "dzięki" temu, że jestem tak obrzydliwa i brzydka. Nawet trędowaty by mnie nie tknął. Nienawidzę swojego życia. Nie wyobrażam sobie, że tak miałoby wyglądać całe moje życie, a na to się zapowiada. Nie będzie lepiej, nigdy. Jestem paskudną, głupią debilką, nieudacznikiem do niczego się nie nadającym, bez perspektyw i przyszłości. Nikomu na mnie nie zależy (bo komu zależałoby na śmieciu?), nikt by nawet nie zauważył, gdybym umarła. Chciałabym zniknąć z powierzchni Ziemi. Chciałabym mieć raka i mieć przed sobą tylko pół roku życia. Codziennie rano wstaję i czuję ból, że żyję. Chcę umrzeć. Moje życie jest beznadziejne. Ja jestem beznadziejna. Jestem nic nie wartym g... Nigdy nie będę szczęśliwa, będzie tylko gorzej, więc po co w ogóle mam się męczyć i żyć?

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku